Niebo było
już całkowicie zachmurzone i pierwsze krople deszczu kapały na ziemię, w chwili
kiedy stanęłam przed drzwiami wielkiego budynku. Była to najsilniejsza gildia w
Fiore: FairyTail. Zanim tu dotarłam minęło bardzo dużo czasu. A jeszcze dłużej zajęło
mi okrycie, że ten idiota - ten mój braciszek od siedmiu boleści - tu jest! Ten
imbecyl, który przez lata nie dawał znaku życia, który zostawił mnie samą z
naszym „ukochanym” ojczulkiem! Ehh… Tak naprawdę, w głębi serca wiedziałam, że
nie miał wyboru. Gdyby dłużej tam został nasz ojciec wkrótce by go zabił. Ale
mógł chociaż dać jakiś znak życia do cholery!
Naciągnęłam
mocniej kaptur na głowę, poprawiłam szelkę od plecaka i przekroczyłam próg
gildii. Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Kręciło się tam mnóstwo ludzi, ale
póki co nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mą uwagę przykuł za to bar i siedzący
na blacie mały staruszek. Mężczyzna żywo rozmawiał ze stojącą za barem
białowłosą dziewczyną. Od razu poznałam w nim mistrza tej gildii.
Raźnym
krokiem ruszyłam w stronę baru. Gdy przechodziłam przez pomieszczenie wzrok
niektórych spoczął na mnie. Nie zwracałam na nich uwagi, tylko stanęłam przed
barem.
- Mistrz
Macarov? – zapytałam.
Staruszek
spojrzał na mnie i uśmiechnął się przyjaźnie.
- Tak to
ja! W czym mogę ci pomóc?
Szybkim
ruchem ręki zdjęłam kaptur z głowy, tym samym oswobadzając moje włosy . Pasma
moich zielonych włosów opadły na ramię. Poprawiłam grzywkę – spiętą po lewej
stronie spinką w kształcie złotej błyskawicy -
i wzięłam głęboki oddech.
- Szukam
pewnej osoby, doszły mnie słuchy że jest członkiem tej gildii. Nazywam się
Freya i szukam mojego brata Frieda Justin’a.