piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 16: Walka


- Vea!– krzyknęłam patrząc na Wywerna z nienawiścią. Ten tylko wylądował na ziemi, a jego pysk wykrzywił się w czymś na kształt uśmiechu
- Słyszałem, że chcesz odnaleźć Sebastiana. Myślisz, że tak łatwo ci na to pozwolę? Teraz gdy go nie ma wreszcie jest dobrze.
- Dobrze!? Ciekawe dla kogo!? Dla ciebie i Korredów!?
- Owszem. Hehe… nawet sobie nie zdajesz sprawy co naprawdę się tu dzieje, a chcesz interweniować? Jesteś żałosna!  - Vea zmrużył oczy a po chwili mruknął do siebie – Chociaż Korredy nie są lepsze. Gdyby nie ON nigdy nie pozbyły by się tego przeklętego feniksa
- On!? Jaki „on!”!? Gadaj Vea!
Wywern spojrzał na mnie szybko, a później jego pysk znowu wykrzywił się w tym dziwnym uśmieszku
- I tak za dużo już powiedziałem. Ale co tam. I tak zabierzesz te informacje do grobu! - nim skończył mówić to zdanie szybko wzbił się w powietrze i zamachnął się na mnie ogonem. Ja sprawnie odskoczyłam i szybko zaczęłam uciekać. Vea leciał nade mną co chwilę próbując mnie trafić kulą ognia
- Parzy, parzy, parzy! – Krzyknęłam gdy jedna z tych kul przeleciała niebezpiecznie blisko mnie. Spojrzałam na szybującego nade mną Wywerna, a później mruknęłam –Muszę go jakość ściągnąć na ziemie. Nic mu nie zrobię jeśli ciągle będzie tam latał – Mówiąc to gwałtownie skręciłam i wbiegłam do bardziej gęstej części lasu mając nadzieje, że go tam zgubię. Biegnąć robiłam dużo gwałtownych skrętów i zwrotów by jak najbardziej zmylić Wywerna. W końcu przylgnęłam plecami do dużej skały i stanęłam w bezruchu. Vea latał za moimi plecami zataczając kręgi na niebie. Najwidoczniej mnie nie widział
- Wyłaź, wyłaź Freya! I tak cię znajdę! – Usłyszałam jego głos, a później szelest jego skrzydeł stał się cichszy Gdy w końcu go już nie słyszałam, opadłam na ziemie i odetchnęłam. Mam kilka minut zanim mnie znajdzie. Rozejrzałam się po okolicy i gdy dotarło do mnie gdzie jestem załamałam ręce i przejechałam sobie ręką po twarzy
-Wspaniale! – mruknęłam – Nie dość że goni mnie Vea to jeszcze wbiegłam na jego teren! Po prostu świetnie!
Powoli wstałam, lecz zaraz potem padłam z powrotem na ziemię. Gdyby nie mój szybki unik najprawdopodobniej ostry ogon Wywerna skróciłby mnie o głowę. Szybko wstałam i odskoczyłam. Vea, siedział teraz na skale za którą się ukrywałam. Spojrzał na mnie i wydał z siebie głośny rechot
- Naprawdę myślałaś że cię nie znajdę? Głupiutka! Jesteś na moim terenie! Nie ukryjesz się tu przede mną!
- A kto powiedział, że chcę się kryć? Ryk Burzowego Wilka! – Bez ostrzeżenia wycelowałam moim rykiem w jedno ze skrzydeł Wywerna. On, będąc zaskoczonym za późno wykonał unik i delikatna błona na jego skrzydle została rozerwana uniemożliwiając mu tym samym latanie.
- No! Teraz już sobie nie polatasz. – Uśmiechnęłam się zadowolona czym jeszcze bardziej go rozzłościłam. Vea posłał w moją stronę największą jak dotychczas kulę ognia. Nie miałam gdzie uciec więc krzyknęłam
- Ryk Wodnego Wilka! – W stronę ognia poleciał strumień zimnej wody i gdy tylko nasze ataki się zderzyły w powietrzu powstało mnóstwo pary. Kula ognia zniknęła, ale ja nic nie widziałam przez tą parę. Skupiłam się i zamknęłam oczy, wytężając inne zmysły. Nagle usłyszałam szelest z lewej strony a później zobaczyłam jego ogon. Odskoczyłam, ale zbyt późno zorientowałam się że to podstęp. Poczułam jak bluzka i skóra na moich plecach zostają rozerwane przez ostre pazury. Wypadłam na kolana jednak szybko się pozbierałam. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie nawet na chwilę odpoczynku. Czułam jak po moich plecach spływa krew, ale postanowiłam że będę się tym martwić później. Oczywiście jeśli uda mi się przeżyć. Vea wyszedł z mgły i wykrzywił pysk w „uśmiechu”. Podniósł ogon do góry tak bym mogła zobaczyć długą gałęź którą w nim trzymał. Dzięki niej udało mu się mnie zmylić.
- Naprawdę nie wierzę że dałaś się tak łatwo nabrać! Ha! Chyba nie jesteś tak silna jak myślałam! – po tych słowach zaczął się głośno śmiać
- Jeszcze się przekonamy… - mruknęłam po czym szepnęłam – Wilczy pęd…
Moje nogi w mgnieniu okaz zmieniły się w wilcze łapy. Podniosłam kamień z ziemi i zamachnęłam się. Vea oberwał nim prosto w pysk, co skończyło się tym że przestał się śmiać i spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Ej, Vea! Nie obrażaj mnie! Jesteś pewny że w walce ze mną możesz pozwolić sobie na chwilkę relaksu, ty stara przebrzydła jaszczurko!? – Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach. Słyszałam za sobą dźwięk łamiących się gałęzi, ale z każdą sekundą odgłos ten stawał się cichszy. Vea nie może latać, więc jest znacznie wolniejszy. Ja z moim wilczym pędem mogę go z łatwością prześcignąć. Ale jeśli chcę się wydostać z Magistrali w jednym kawałku muszę go unieruchomić przynajmniej na jakiś czas. Zaczęłam się uważnie rozglądać. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. Po Wywernie nie było śladu więc pewnie został sporo w tyle. Powinno mi się udać. Szybko wspięłam się na jedno z drzew i wyjęłam z plecaka kawałek liny. Mocno obwiązałam go wokół dość grubej gałęzi, a później przeszłam na inną gałąź i zaczęłam ciągnąć linę. Konar zaczął wyginać się w moją stronę. Gdy w końcu był już na skraju pęknięcia przywiązałam linę do drugiej gałęzi i zeskoczyłam na ziemię. Przeszłam na drugą stronę drzewa i spojrzałam na moje dzieło. Uśmiechnęłam się zadowolona i odeszłam nieco w tył. Z tej strony nic nie było widać. Po kilku sekundach usłyszałam odgłos świadczący o tym, że Vea się zbliża. Wyjęłam z plecaka nóż czekałam. W końcu Wywern się pojawił. Spojrzał na mnie wściekle, ale po chwili jego pysk wykrzywił się w „uśmiechu”
- No proszę, masz zamiar walczyć ze mną nożem? Nie rozśmieszaj mnie! – Vea zaczął się śmiać i zrobił kilka kroków w moją stronę. Uśmiechnęłam się i krzyknęłam
- Pośmiej się z tego! – Po tych słowach rzuciłam nożem prosto w linę zawiązaną na drzewie. Nóż przeciął ją całkowicie i wbił się w drzewo, a gałąź z rozmachem wróciła na swoje miejsce nokautując tym samym Wywerna. Vea dostał prosto w pysk i padł na ziemię jak długi. Po upewnieniu się, że jest nieprzytomny szybko wyciągnęłam nóż z drzewa, a później pognałam przed siebie. Biegłam ile sił w  nogach byleby tylko zdążyć zanim Vea się obudzi. Wróciłam na terytorium Wilkołaków, a później skierowałam się w stronę Przystani Elfów. Gdy byłam na właściwym terenie wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się. Musiałam znaleźć teraz drogę do wielkiego starego dębu, który rośnie gdzieś na tych terenach. Po kilkunastu minutach w końcu go znalazłam. Zajęło mi to więcej czasu niż myślałam gdyż kilka razy zgubiłam drogę, jednak w końcu go ujrzałam. Rósł na niewielkim pagórku, porośniętym niezliczoną ilością kwiatów. Odetchnęłam i zaczęłam iść w jego stronę. Jednak gdy byłam w połowie drogi nagle usłyszałam hałas. Odwróciłam się rozszerzyłam oczy. Ku mojemu przerażeniu w moją stronę biegł Vea! Odwróciłam się natychmiast i zaczęłam biec. Tak szybko się obudził!? Głupia ja! Mogłam go związać dla pewności! Gdy w końcu dobiegłam do drzewa Vea był coraz bliżej. Położyłam dłoń na drzewie i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam że mimo obecnej sytuacji muszę zachować spokój inaczej skończy się to bardzo, bardzo źle. Zamknęłam oczy i mimo tego że hałas jaki robił Vea był coraz bliższy zaczęłam mówić


Centaur z Faunem, Faun z Syreną
Światy nasze wnet zamienią
Już wśród ludzi chcę się zjawić
Przestać z wami się już bawić

Zaczęło wirować mi w głowie, ale czułam też że Vea jest tuż za mną. Poczułam jeszcze ból w prawej nodze, a później wszystko zawirowało. Po chwili wylądowałam na ziemi koło drzewa które przeniosło nas do Magistrali. Oparłam się o nie i odetchnęłam głęboko jednak szybko tego pożałowałam. Plecy dalej cholernie mnie bolało po tym jak Vea przejechał mi po nich pazurami w dodatku udało mu się też zranić mnie w nogę. Wyjęłam bandaż z plecaka i zrobiłam prowizoryczny opatrunek na nodze. Z plecami było trudniej, ale jakoś udało mi się je choć trochę opatrzeć. Oparłam się o drzewo i odetchnęłam głęboko. Spojrzałam w niebo i szepnęłam
- Fried… Saylen… mam nadzieje, że chociaż wam idzie lepiej…


--- W tym samym czasie. Gdzieś w Magistrali---

- Zrób coś!!! – krzyknął Saylen
- Jak widzisz, jestem odrobinę zajęty! – Odkrzyknął Fried i zamachnął się swoją szablą. Wielkie stworzenie stojące przed nim zawyło z bólu gdy szabla zielonowłosego przecięła mu łapę. Stworzenie z którym walczyli miało ciało lwa, skrzydła nietoperza i skorpioni ogon. Saylen został opleciony przez ten ogon i wisiał teraz głową w dół nie mogąc nic zrobić. Mantykora zaryczała wściekle i ponownie zamachnęła się na Frieda. Ten odskoczył i krzyknął
- Yami no Ecriture: Wings! – Fried machnął szablą i podskoczył, a sekundę później pojawiły się ciemno fioletowe skrzydła. Fried podleciał do Mantykory i kilka razy ją okrążył by ją zmylić, a później wbił swoją broń w ogon stwora tym samym uwalniając Saylena . Mantykora zawyła z bólu i zamachnęła się ogonem na zielonowłosego. Ten oberwał i wylądował na ziemi. Z jego ręki zaczęła sączyć się krew w miejscu w którym Mantykora zraniła go swoim ogonem. Była to jednak tylko płytka, powierzchowna rana
- Żyjesz? – Zawołał Saylen do swojego towarzysza
- Ta, nic mi nie jest – Powiedział Fried podnosząc się z ziemi.
- Dalej załatwmy to coś! – Krzyknął blondyn. Zielonowłosy kiwnął głową i mruknął do siebie
- Mam nadzieje, że idzie ci lepiej, Freya… - Po tych słowach ruszył z powrotem do walki

--- Freya---

Szłam dość szybkim krokiem przez las nie zwalniając ani na chwilkę mimo pulsującego bólu na plecach. W takim tempie zanim dotrę do celu miną co najmniej cztery dni. Westchnęłam i przyśpieszyłam nieco. Gdybym tylko…gdybym tylko miała konia! Umiem jeździć konno a wtedy dotarłabym tam znacznie szybciej. Westchnęłam ponownie i nie zwalniając szłam dalej. Po kilku minutach ku mojej ogromnej radości zaczęło padać. Westchnęłam już któryś raz z kolei i założyłam płaszcz, a na głowę zarzuciłam kaptur. Po jakiejś godzinie drogi dotarłam do jakiegoś miasteczka. Postanowiłam zrobić tam krótki postój. Jeśli będę szła bez przerwy padnę z wyczerpania zanim dotrę na miejsce. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i weszłam do jakiegoś knajpki. Usiadam przy barze i zamówiłam coś do picia, a później wetchnęłam głęboko. Dopiero teraz dotarło do mnie jak jestem zmęczona. Ale nie mogę pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek. Każda minuta się liczy. Nagle do moich uszu dobiegł głos
- Fairy Tail!? Żartujesz chyba!
Zerknęłam ciekawie w tamtą stronę. Nieopodal mnie siedziało dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich miał rude włosy do ramion, drugi postawione do góry brązowe włosy. Ten drugi wyglądał już na nieźle upitego i to właśnie do niego należał głos który usłyszałam
- Naprawdę! Widziałem ostatnio kilku z nich w akcji! Są tak silni jak wszyscy o nich mówią!
Uśmiechnęłam się lekko i nadal ukradkiem zerkałam na tych dwóch gości. Brązowowłosy zaśmiał się głośno i powiedział
- Żartujesz co nie? Przecież to sami frajerzy! W tej gildii są same dzieciaki nie mówiąc już o tym że nawet jakieś głupie koty są ich członkami! I to ma być najsilniejsza gildia we Fiore?! Wolne żarty!
Uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. Spojrzałam na znak gildii który miałam na lewej dłoni i zacisnęłam pięść. Nikt… powtarzam nikt nie będzie obrażał Fairy Tail w mojej obecności! Już chciałam wstać, ale niespodziewanie ci dwaj opuścili lokal. Rzuciłam na blat baru zapłatę za moje zamówienie i wyszłam. Szłam za tą dwójką kilka minut. W końcu jednak niespodziewanie znikli mi z oczu. Nagle jednak usłyszałam głos tego szatyna.
- Co za wredne, nieposłuszne bydle! – Po tych słowach usłyszałam odgłos uderzenia i… bolesne rżenie konia. Szybko pobiegłam w tamtą stronę. Po chwili zobaczyłam tych dwóch gości. Brązowowłosy okładał biczem pięknego białego konia, który rżał głośno z każdym uderzeniem. Tego było już za wiele. Gdy chciał zadać koleiny cios ja znalazłam się między nim a koniem i złapałam bicz w dłoń. Gdy to zrobiłam spadł mi z głowy kaptur
- Nie wiesz, że nie wolno znęcać się nad słabszymi? – Wysyczałam grobowym głosem. Obaj na początku byli zaskoczeni, a rudowłosy aż cofnął się o krok. Drugi natomiast przyjrzał mi się uważnie, a później tylko uśmiechnął się obleśnie
- Ty, mała! Jak tak bardzo chcesz to tobą też mogę się zająć.
Ja nawet nie drgnęłam tylko patrzyłam na niego z mordem w oczach. Gość szarpnął by wyrwać mi bicz z dłoni ale ja trzymałam mocno. Nagle odezwał się rudowłosy
- S… stary… lepiej ją zostaw w spokoju!
- A ty co!? Dziewczyny się przestraszyłeś!?
Zerknęłam na rudzielca kątem oka. Patrzył prosto na moją lewą dłoń. Uśmiechnęłam się i powiedziałam
- Nie, przestraszył się raczej dzieciaka z gildii pełnej frajerów – Po tych słowach podniosłam lewą rękę tak by mógł w pełni zobaczyć mój znak. Gdy go ujrzał zbladł nieco i spróbował wyrwać się jeszcze raz. W chwili gdy mocno pociągnął bicz ja po prostu go puściłam, a gość wylądował w błocie. Stanęłam nad nim z mordem w oczach
- Powinieneś wiedzieć że magowie z Fairy Tail nigdy nie wybaczają gdy ktoś obraża ich gildię
- Ja… ja… ja nie chciałem, ja… błagam nie bij! – Szatyn padł na kolana i zasłonił się rękami. Prychnęłam
- Żałosne. Nie będę brudzić sobie na ciebie rąk. Ale zabieram twojego konia. Wtedy będziemy kwita.
- Oczywiście, ależ oczywiście! – Zgodził się ochoczo
Podeszłam do rumaka i pogłaskałam go po szyi. Ten wstrząsnął grzywą i spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach, że to mądre zwierzę. Odwróciłam się gwałtownie do brązowowłosego który wciąż klęczał w błocie zawołałam
-Ej ty! Jak ma na imię!?
On gwałtownie pokręcił głową i jąkając się powiedział
- N… nie ma imienia. Kupiłem g… go niedawno. Jeszcze go nie nazwałem!
- Nieważne. Sama go nazwę…
Poprawiłam siodło i wsiadłam na konia. Spojrzałam jeszcze na mężczyznę klęczącego przede mną i powiedziałam
- Zapamiętaj sobie. Jeszcze raz usłyszę że skrzywdziłeś jakiekolwiek zwierzę, a znajdę cię… i wtedy pożałujesz.
Szatyn złapał się za głowę i jęknął. Oczywiście nie było to prawdą, ale nie zaskoczy go postraszyć. Lekko ponagliłam konia by ruszył. Po chwili ci dwaj idioci zniknęli nam z oczu. Zatrzymałam się już za miastem, w lesie. Zsiadłam z konia i przyjrzałam mu się. Na szczęście nie dostrzegłam jakiś głębokich ran. Miał tylko kilka drobnych otarć. Pogładziłam go po grzywie i powiedziałam
- No co? Cieszysz się, że uciekłeś od tego idioty?
Koń jakby w odpowiedzi wstrząsnął grzywą. Zaśmiałam się i powiedziałam
- Nazwę cię Ian. Podoba ci się?
Koń zarżał jakby rozumiał każe moje słowo. I mam wrażenie że naprawę rozumiał. Wsiadłam na siodło i ruszyłam
- Dalej mały, mamy sporo drogi przed sobą.
Popędziłam go trochę i ruszyliśmy z kopyta. Widać było że koń ten jest dobrze wytrenowany bo bardzo szybko przechodził ze stępu w kłus, a z kłusu w galop. Nie znałam jeszcze jego pełnych umiejętności więc nie chciałam zmuszać go do cwału mimo że to zwiększyłoby znacznie naszą szybkość. Nachyliłam się i poklepałam go po szyi na co ten zarżał
 - Jak ty dostałeś się w ręce takiego idioty, co mały?
Jechaliśmy przez jakieś trzy godziny. W końcu jednak dałam odetchnąć Ian’owi. Po za tym chyba trochę przegięłam. Czułam jak rany na plecach z powrotem mi się otwierają i znów zaczyna sączyć się z nich krew. Westchnęłam i zmieniłam bandaż, również na nodze. Po dwudziesto minutowej przerwie ruszyłam dalej. Mniej więcej tak minęły nam dwa dni. W końcu jednak dotarłam do lasu Lebannon. Stałam u podnóża góry na którą musiałam się wspiąć.  Mam nadzieje, że Sebastian tam jest. Spojrzałam na Ian’a i uśmiechnęłam się.
- Poczekaj tu. Niedługo wrócę.
Koń zarżał i wstrząsnął grzywą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się wspinać.

W następnym rozdziale:

„Spuściłam wzrok i spojrzałam w dół. Nie było widać już ani ziemi ani Ian’a. Nawet nie wiem ile czasu zajmie mi ta wspinaczka. A co jeśli to wszystko okaże się daremne? Co jeśli Sebastiana tu nie ma? Pokręciłam głową by odrzucić wątpliwości. Nie mogę teraz myśleć o takich rzeczach. Nagle moją uwagę przykuło coś czerwono złotego leżącego na skraju skalnej półki.”



„Cofnęłam się o krok nie będąc zachwycona tym pomysłem
- Może lepiej nie? Wiesz, że nie lubię latać…
- Nie uważasz, że tak będzie szybciej? – Powiedział z rozbawieniem w głosie
- Może i tak… ale na dole czeka na mnie mój koń
- Masz konia? W takim razie polecimy tylko na dół – W jego głosie było wyraźnie słychać rozbawienie„

czwartek, 4 kwietnia 2013

Rozdział 15: Misja


Przedzieraliśmy się przez dość gęsty las, w niektórych miejscach przypominający bardziej dżunglę. W końcu jednak dotarliśmy na dużą polane. Wrzało na niej jak w ulu! Było tam mnóstwo centaurów, którzy przegadywali się jeden przez drugiego, a połowa z nich tupała przy tym kopytami o podłoże. Hałas był straszliwy. Felix westchnął cierpiętniczo i mruknął do siebie
                - Pięć minut mnie nie ma a ci już nie mogą usiedzieć spokojnie…  - po tych słowach wyciągnął skurzany róg, przyłożył go sobie do ust i głośno w niego zadął. Dźwięk wydobywający się z niego był tak donośny że mógł zagłuszyć całą tę zgraję. Zaległa grobowa cisza, a oczy wszystkich zwróciły się w naszą stronę. Niektóre centaury na mój widok uśmiechnęły się radośnie, inne natomiast zmrużyły oczy w niezbyt przyjemnym grymasie. Jeszcze inne zaczęły szemrać między sobą, jednak wszystkie zgodnie rozstąpiły się na boki tworząc nam przejście.
Na końcu polany stał dobrze zbudowany centaur o ciemnej karnacji. Jego końska połowa była czarna a włosy miał koloru rdzy. Ręce cały czas trzymał splecione na piersi a wyraz jego twarzy pozostawał surowy. Groźnego wyglądu dodawały mu też liczne blizny na ciele. Felix uśmiechnął się i ruszył przed siebie. Nie czekając na nic poszłam za nim. Ribu szedł tuż obok mnie, a Fried i Saylen po chwili wahania ruszyli za nami. Wszystkie centaury przyglądały nam się uważnie. Gdy dodarliśmy na koniec polany Felix pokłonił się klękając na jedno kolano. Ja od razu zrobiłam to samo, a Ribu opadł na przednie łapy i schylił głowę. Saylen i Fried widząc co robię także szybko zrobili to samo. Rudowłosy centaur rzucił okiem na Felixa a później powoli podszedł do mnie, stanął nade mną i spojrzał na mnie z góry. Saylen i Fried poruszyli się nie spokojnie i wyczułam że wpatrują się we mnie. W tej chwili groźne oblicze centaura rozjaśnił szeroki uśmiech, a ja prawie zostałam uduszona gdy złapał mnie w ramiona i ścisnął mocno
- Freya! Jak miło cię widzieć! Nic a nic się nie zmieniłaś!
Centaur postawił mnie na ziemi, a ja jęknęłam cicho i rozmasowałam sobie obolały kark. Jednak po chwili uśmiechnęłam się i powiedziałam
- Ty też Myros’ie. Widzę, że nadal rozpiera cię energia
- Bo Myros-san zawsze jest pełen życia! – zawołał radośnie Ribu i podbiegł do nas
Centaur zaśmiał się i spojrzał na chłopaków i Felixa którzy nadal klęczeli
- Wstańcie – powiedział. Oni zrobili co mówił, a ja przedstawiłam Saylena i Frieda. Myros spojrzał na mnie a później przechyliwszy lekko głowę podparł się pod boki i przeniósł wzrok na Frieda
- A więc to jest ten twój brat o którym tyle słyszałem.  Miło cię poznać. – Myros podał Friedowi rękę, a gdy ten ją uścisną z tym samym gestem zwrócił się w stronę Saylena. Kątem oka zauważyłam że niektóre z otaczających nas centaurów patrzy na to wszystko z niezadowoleniem. Nic dziwnego. Nie lubią ludzi. Westchnęłam pod nosem i spojrzałam na Myros’a
- Myros’ie  zapewne domyślasz się dlaczego wróciłam. Chodzi o to co dzieje się w Magistrali. Chciałabym z tobą o tym porozmawiać
Myros spojrzał na mnie i choć na jego twarzy nadal widniał uśmiech to jego oczy nagle spoważniały. Patrzyliśmy na siebie przez chwilkę rozumiejąc się bez słów. W końcu centaur prawie niezauważalnie kiwnął głową i odwrócił się.
- Chodźcie za mną. Ty także Felixie.
Myros  ruszył przed siebie, a ja już po chwili ruszyłam za nim. Wcześniej kiwnęłam głową na Frieda i Saylena. Przywódca centaurów zaprowadził nas kawałek w głąb lasu. Po kilku minutach marszu naszym oczom ukazała się sporej wielkości jaskinia. Myros zatrzymał się i spojrzał na nas. Uśmiechnął się zachęcająco, a później ponowił marsz. Gdy weszliśmy do jaskini od razu spowił nas mrok. Po chwili nie widzieliśmy już nic. Jednak trwało to jedynie przez kilka sekund. Nagle naszym oczom ukazało się światło, a gdy dotarliśmy do jego centrum zobaczyliśmy całe miasto. Staliśmy na wzniesieniu, a pod nami rozciągało się długi na kilkadziesiąt kilometrów miasto. Wszystkie budynki były wykonane z pięknego marmuru, każdy szczegół był idealnie dopracowany. Miasto jednym słowem było piękne. Saylen gwizdnął cicho z zachwytu natomiast Fried aż zaniemówił z wrażenia. Myros uśmiechnął się tylko i skręcił w prawo kierując swe kroki na zejście do miasta. Po chwili szliśmy już uliczkami miasta. Roiło się tam od dużych i małych centaurów. Niektóre z nich uśmiechały się do mnie przyjaźnie jednak większość z nich uciekała w popłochu na widok dwójki towarzyszących mi chłopaków. Westchnęłam tylko i przyśpieszyłam nieco. Po kilku minutach drogi dotarliśmy do największe budynku w mieście położonego na samym jego końcu. Była to kwatera Myrosa. Centaur zaprosił nas do środka a później poprowadził nas do swojego gabinetu. Był on duży i prawie pusty. Na samym środku stał niewielki stolik, a wokół niego poukładane były specjalne posłania z poduszek. Myros podszedł do miejsca naprzeciwko drzwi, a  jego końska połowa spoczęła na poduszkach. Felix zajął miejsce po jego lewej stronie. Ja usiadłam po turecku na poduszce naprzeciwko Myrosa, a Fried i Saylen usiedli po obu moich stronach. Od razu zaczęłam mówić
- Myrosie, możesz mi wyjaśnić co się tu u diabła dzieje!? Co się stało z Sebastianem!? I dlaczego do cholery pozwalacie Korredą się tak panoszyć!?
- Freya, proszę uspokój się. – Odezwał się Myros spokojnie.
 Wzięłam kilka głębokich wdechów i kiwnęłam głową a centaur kontynuował
- Słuchaj to nie jest takie proste jak ci się zdaje. Wiesz dobrze, że Korredy są bardzo liczne. Do tego cześć istot zamieszkujących Magistralę przyłączyła się do nich. A nas jest mniej. Oczywiście gdyby wszyscy się zebrali poradzilibyśmy sobie, ale jak już zapewne wiesz od Felixa nie wszyscy chcą walczyć. Co do Sebastiana… odleciał. Wiesz dobrze że raz na rok musi opuścić Magistralę. Nie wiem czemu stało się to teraz ale dopóki Sebastian nie wróci chyba nic nie powstrzyma Korredów
- Ale do tego czasu połowa z was może zginąć! Te przeklęte Korredy zabiły już Maxarisa! Kto następny ma zginąć żeby wszyscy się zebrali i stawiły im czoła!? No kto!? – krzyknęłam i wstałam gwałtownie. Byłam zła. Bardzo zła. Ale nie na Myrosa albo kogoś z obecnych w tym pomieszczeniu osób. Najbardziej byłam zła na Korredy. Przez nie Maxaris nie żyje, przez nie wszyscy cierpią i jestem prawie pewna, że to przez nie Sebastian opuścił Magistralę. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam
- Odnajdę Sebastiana
Moja wypowiedz zatkała wszytych obecnych. Nagle Saylen poderwał się na równe nogi a sekundę po nim to samo zrobił Fried
- Freya, zwariowałaś!? Jak ty chcesz go znaleźć!?
Spojrzałam na blondyna i mrugnęłam do niego uśmiechając się lekko
- Mam już plan – Po chwili spoważniałam. Położyłam rękę na ramieniu Saylena, a później spojrzałam na Frieda – A dla was chłopaki mam inne zadanie. Postarajcie się namówić wszystkich by stawili czoła Korredą w razie gdyby nie udało mi się znaleźć Sebastiana
- Ale Freya… - Mój braciszek spojrzał na mnie zmartwiony, chyba nie za bardzo podobał  mu się ten pomysł.
- Nie martw się Fried, ja sobie poradzę. A to o co was proszę jest bardzo ważne. Zróbcie co w waszej mocy
- Ale Freya… - spojrzałam na blondyna który miał raczej nie pewną minę – jak mamy to zrobić? Sama mówiłaś że wszyscy tutaj raczej nie lubią ludzi. Więc raczej nie przyjmą nas przyjaźnie.
- Owszem, masz racje… ale – uśmiechnęłam się lekko i powiedziałam – nie chwaląc się jestem wyjątkiem. Mnie lubią. A niektórzy nawet bardzo. Gdy dowiedzą się że jesteście moimi przyjaciółmi na pewno zmienią swoje nastawienie. A przynajmniej na tyle żeby was wysłuchać. Wiem, że sobie poradzicie. Liczę też na waszą pomoc – Tu spojrzałam na Myrosa i Felixa. Młodszy z centaurów uśmiechnął się szeroko i kiwnął głową, a Myros uśmiechnął się tylko lekko i westchnął cierpiętniczo
- Chyba nic cię nie przekona do zmiany decyzji, mam racje?
- Owszem masz – Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
Myros westchnął jeszcze raz i wstał
- Przygotuję kilka rzeczy które mogą ci się przydać podczas podróży. – centaur uśmiechnął się i wyszedł. Patrzyłam przez chwilkę za nim, a później odwróciłam się do Felixa
- Mam nadzieje, że pomożesz Fried’owi i Saylen’owi w dotarciu do wszystkich w Magistrali. Namówicie tak wielu jak tylko będzie się dało
- Możesz na mnie liczyć! – zawołał centaur z uśmiechem
- Wiem o tym – powiedziałam i odwzajemniłam uśmiech

---Kilkanaście minut później---

Siedziałam właśnie w gabinecie Myrosa przepakowując moje rzeczy do większego plecaka który dostałam. Było w nim także kilka przedmiotów które mogą się przydać podczas podróży. Oprócz mnie  w pomieszczeniu był także Myros. Fried i Saylen od razu wyruszyli by przekonać jak największą liczbę stworzeń. Felix i Ribu wyruszyli z nimi jako ich przewodnicy. Gdy skończyłam przepakowywanie, wstałam i zarzuciłam sobie plecak na ramie. Centaur spojrzał na mnie i zbliżył się
- Jesteś pewna, że to dobry pomysł? Jak chcesz znaleźć Sebastiana?
- Mówiłam, że mam plan. Bez obaw, poradzę sobie
Centaur westchnął i uśmiechnął się lekko
- Oby. Powodzenia, mam nadzieje, że ci się uda
- Ja też mam taką nadzieję.
Pożegnałam się z Myrosem i wyszłam. Po kilku kilkunastu minutach od tamtej rozmowy byłam już na powierzchni i zostawiłam za sobą Jaskinię Centaurów. Rozejrzałam się i skierowałam swe kroki w stronę Legowiska Wilkołaków. Gdy byłam już na terenie moich wilczych przyjaciół usiadłam pod jednym z drzew i wyjęłam książkę którą zabrałam ze sobą z Gildi. Tylko na tym terenie czułam się na naprawdę bezpieczna i właśnie dlatego postanowiłam zacząć moje poszukiwania od tego miejsca. Otworzyłam książkę i zaczęłam ją przekartkowywać w poszukiwaniu rozdziału o Feniksie. Po chwili znalazłam i zaczęłam czytać

Feniks (gr. φοίνιξ (foinix), łac. phoenix) − mityczny ptak, uznawany za symbol Słońca oraz wiecznego odradzania się życia. Jest on strażnikiem Magistrali i sprawuje pieczę nad wszystkimi żyjącymi tam istotami

Jeździłam oczami po kartce szukając miejsca do którego mógłby udać się Feniks by spalić się i odrodzić na nowo. Po przewróceniu trzeciej kartki zaczęła m tracić nadzieje na to że ta informacja została tu zapisana. Nagle jednak znalazłam to.

Feniks raz na rok musi opuścić Magistralę. Dzieje się tak gdyż musi on spalić się i narodzić na nowo z popiołów. Dzieje się to zawsze podczas przesilenia zimowego

- Chyba jednak nie zawsze… - mruknęłam ale czytałam dalej

Są trzy miejsca do których Feniks udaje się by narodzić się na nowo. Zawsze wybiera jedno z nich. Są to:
- Bagna na obrzeżach miasta Hyperion położonego w królestwie Bosko
- Góra po środku lasu Lebannon położonego w królestwie Fiore
- Gigantyczne drzewo w samym centrum lasu Plinia znajdującego się tuż za miastem Herdod położonego w królestwie Pergrande

Westchnęłam cierpiętniczo i zamknęłam książkę z głośnym trzaskiem. Wszystkie te miejsca są cholernie daleko! Sam las Lebaannon jest jakieś trzy dni drogi stąd nie mówiąc już o innych miejscach. Westchnęłam jeszcze raz i wstałam, a później włożyłam książkę do plecaka. Już miałam ruszać gdy nagle zastygłam w bezruchu. Do moich uszu dobiegł charakterystyczny szelest, a do moich nozdrzy napłynął znajomy zapach. Jedną z zalet Wilczego Ryku jest to że dzięki tej magii mam wyostrzone wszystkie zmysły. Szybko odskoczyłam a sekundę później drzewo przy którym stałam zostało roztrzaskane na drzazgi i moim oczom ukazała się znajoma postać
- Vea!

W następnym rozdziale:

„- Parzy, parzy, parzy! – Krzyknęłam gdy jedna z kul ognia przeleciała niebezpiecznie blisko mnie. Spojrzałam na szybującego nade mną Wywerna, a później mruknęłam –Muszę go jakość ściągnąć na ziemie. Nic mu nie zrobię jeśli ciągle będzie tam latał!”


„- Zrób coś!!! – krzyknął Saylen
- Jak widzisz, jestem odrobinę zajęty! – Odkrzyknął Fried i zamachnął się swoją szablą. Wielkie stworzenie stojące przed nim zawyło z bólu gdy szabla zielonowłosego przecięła mu łapę.”


„- Jak ty dostałeś się w ręce takiego idioty, co mały?
Jechaliśmy przez jakieś trzy godziny. W końcu jednak dałam odetchnąć Ian’owi. Po za tym chyba trochę przegięłam. Czułam jak rany na plecach z powrotem mi się otwierają i znów zaczyna sączyć się z nich krew. Westchnęłam i zmieniłam bandaż, również na nodze.”