sobota, 25 maja 2013

Rozdział 17: Feniks


Na początek chciałam bardzo przeprosić, że notki nie było tak długo. Miałam bardzo dużo zajęć na głowie i nie miałam za bardzo czasu na pisanie. Więc z całego serca rzepraszam że musieliście tyle czekać. A notkę dedykuje wszystkim moim czytelnikom! ^^
***

Spojrzałam na Ian’a i uśmiechnęłam się.
- Poczekaj tu. Niedługo wrócę.
Koń zarżał i wstrząsnął grzywą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się wspinać. Przez rany na plecach i nodze szło mi dość ciężko. Wspinałam się już od dobrych dwudziestu minut, a nie byłam jeszcze nawet w połowie. W dodatku niebo było zachmurzone i najwidoczniej zbierało się na deszcz. Po jakichś pięciu minutach moje obawy sprawdziły się. Zaczęło lać. Zaklęłam pod nosem, ale szłam dalej. A przynajmniej próbowałam, jednak śliska od deszczu skała uniemożliwiała mi to. Udało mi się znaleźć małą skalną półkę na której mogłam odpocząć i przeczekać tą pogodę. Byłam zła. Cały świat chyba uparł się na to bym nie dodarła do celu. Okryłam się płaszczem i westchnęłam. Podkuliłam pod siebie nogi i oparłam na nich ręce, a później spojrzałam w niebo. Mam tylko nadzieje, że nie rozpęta się burza i nie tylko dlatego, że uniemożliwiłoby mi to dalszą wędrówkę. Nie lubię burzy. Nie lubię grzmotów i piorunów. W dzieciństwie wręcz drżałam na samą myśl o piorunach. Teraz przezwyciężyłam ten lęk, ale czasami nadal przechodzą mnie dreszcze gdy słyszę grzmoty. Spuściłam wzrok i spojrzałam w dół. Nie było widać już ani ziemi ani Ian’a. Nawet nie wiem ile czasu zajmie mi ta wspinaczka. A co jeśli to wszystko okaże się daremne? Co jeśli Sebastiana tu nie ma? Pokręciłam głową by odrzucić wątpliwości. Nie mogę teraz myśleć o takich rzeczach. Nagle moją uwagę przykuło coś czerwono złotego leżącego na skraju skalnej półki. Podniosłam to coś i wtedy moje serce zabiło szybciej. To było pióro. Czerwono złote pióro. Pióro feniksa! Szybko podeszłam do krawędzi półki i spojrzałam w górę. Jednak niczego nie dostrzegłam. Ale pióro to był wystarczający dowód! Sebastian tu jest! Miałam wielką ochotę zacząć się wspinać, ale wiedziałam że w taką pogodę mogłoby to zakończyć się bardzo nieprzyjemnie. Więc postanowiłam wykorzystać ten czas na odpoczynek. Opadłam się plecami i zamknęłam oczy. Nie spałam jednak. Cały czas nasłuchiwałam czy spadające krople wiąż rozbijają się o twardą skałę. Deszcz padał jeszcze około piętnastu minut. Gdy w końcu zaczęło wychodzić słońce, wstałam. Założyłam rękawiczki by zredukować trochę śliskość skały i zaczęłam się ponownie wspinać. Dotarcie na sam szczyt zajęło mi około dwóch godzin z małymi odpoczynkami. Gdy w końcu mój wspinaczka skończyła się byłam już naprawdę wykończona. Ale nie mogłam odpocząć. Jeszcze nie. Zaczęłam się rozglądać. Nagle usłyszałam charakterystyczny odgłos skrzydeł. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam dość duże skalne wniesienie, a za nim ujrzałam kawałek czerwono złotego upierzenia. Szybko ruszyłam w tamtą stronę. Gdy obeszłam wzniesienie dookoła moim oczom ukazał się wspaniały czerwono złoty feniks. Był wielki, a jego ogon płonął pięknym szkarłatnym ogniem. Gniazdo w którym siedział pachniało cynamonem i kadzidłem. Feniks jak na razie mnie nie zauważył. Uśmiechnęłam się i zawołałam
- Miło cię widzieć Sebastianie!
On zdumiony spojrzał w dół, a gdy mnie dostrzegł jego zdziwienie stało się jeszcze większe
- Freya? Skąd ty się tu wzięłaś?
- Wspięłam się. Choć muszę przyznać że było to strasznie męczące – powiedziałam masując obolałe ramie – Nie mogłeś sobie wybrać jakiegoś bardziej dogodnego miejsca?
Feniks zaśmiał się choć bardziej przypominało to dźwięk jaki wydaje z siebie orzeł tylko, że dwadzieścia razy donośniejszy. Po chwili Sebastian spojrzał na mnie i spytał
- Więc, co cię tu sprowadza?
Natychmiast spoważniałam i powiedziałam
- Nie wiem czy wiesz, ale pod twoją nieobecność w Magistrali dzieją się straszne rzeczy. Korredy zaczęły się rządzić, zastraszać innych i się nad nimi znęcać.
Sebastian patrzył na mnie przez chwilę, a później westchnął głęboko
- Obawiałem się że może dojść do czegoś takiego. Czy ktoś zginął?
- Maxaris…
Feniks nie odezwał się, ale widziałam w jego oczach wielki smutek. Przez chwile panowała cisza, ale w końcu się odezwał
- Domyślam się, że te rany na twoim ciele to też ich wina?
Uśmiechnęłam się nie wesoło i pokręciłam głową
- Vea. To jego sprawka.
- A więc Vea też się do nich przyłączył… - mruknął do siebie Sebastian
- I dziwi się co? Wiesz jaki on jest. Po za tym gdy mieszkałam w Magistrali dwa razy próbował mnie zabić. I o mało co nie rzucił Ribu na pożarcie Krakenowi, pamiętasz?
- Pamiętam, niestety…
- Sebastianie… co właściwie się stało? Dlaczego akurat teraz musiałeś narodzić się na nowo? Czemu nie podczas przesilenia zimowego?
Feniks spojrzał mi w oczy i milczał przez chwilkę. W końcu odezwał się przygnębionym głosem
- Zostałem otruty.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia, a on kontynuował
- Nie wiem kto to zrobił, nie wiem jak, ale była to tak silna trucizna że moje ciało prawie całkowicie opadło z sił. Mimo, że tego nie chciałem musiałem opuścić Magistralę i udać się w to miejsce by narodzić się na nowo. Miałem nadzieje że moje obawy się nie sprawdzą… że wszystko będzie w porządku… ale niestety przeliczyłem się.
- Korredy… - mruknęłam, a Sebastian spojrzał na mnie – Korredy… jestem pewna, że to ich wina. To na pewno one cię otruły!
Feniks zamknął oczy i powiedział
- Bardzo chciałbym wierzyć, że to nie może być prawda, ale… myślę że twoje przypuszczenia mogą okazać się słuszne. Niestety… miną jeszcze co najmniej dwa dni zanim uda mi się odzyskać wszystkie siły i nim będę mógł powrócić do Magistrali
-Hm… może nie koniecznie – Uśmiechnęłam się i zaczęłam grzebać w plecaku. Po chwili wyjęłam szczelnie zapakowane zawiniątko. Rozwinęłam je i moim oczom ukazał się duży, soczyście wyglądający owoc o żółto czerwonej skórce z fioletowymi plamami. Sebastian rozszerzył nieco oczy na jego widok i sapnął
- Skąd ty…?
- Od Myrosa. Nie pytaj skąd on go miał, nie powiedział mi. Ale o ile się orientuje dzięki niemu szybciej odzyskasz siły czyż nie?
- Tak! Dzięki niemu będę gotowy do drogi w góra pół godziny!
- No to smacznego!
Podrzuciłam owoc do góry, a feniks zręcznie złapał go w dziób i połknął. Potem zamknął oczy i znieruchomiał. Wiedziałam, że zbiera siły i nie chcąc mu przeszkadzać usiadłam na ziemi i oparłam się o skałę. Wzniosłam głowę w stronę nieba i zamknęłam oczy oczekując, aż Sebastian nabierze sił. Po jakichś trzydziestu minutach usłyszałam szelest skrzydeł. Otworzyłam oczy i ujrzałam feniksa w pełnej okazałości z rozpostartymi szeroko skrzydłami. Wstałam i uśmiechnęłam się
- Widzę że już jesteś gotowy.
- Owszem, jestem teraz w pełni sił
- Zatem ruszajmy Sebastianie!
Jednak on nie ruszył się i tylko pokręcił głową
- Już nie jestem Sebastianem. Sebastian zakończył swe życie tam – odwrócił głowę i machnął ogonem w stronę gniazda wzbijając tym samym w powietrze część popiołu spoczywającego w nim. – Od dziś będę zwał się Dorien!
Uśmiechnęłam się i powiedziałam
- A więc Dorien… ruszajmy!
Feniks wydał z siebie donośny dźwięk i rozpostarł szeroko skrzydła, a później schylił głowę i spojrzał na mnie z figlarnym błyskiem w oku
- Wsiadaj.
Cofnęłam się o krok nie będąc zachwycona tym pomysłem
- Może lepiej nie? Wiesz, że nie lubię latać…
- Nie uważasz, że tak będzie szybciej? – Powiedział z rozbawieniem w głosie
- Może i tak… ale na dole czeka na mnie mój koń
- Masz konia? W takim razie polecimy tylko na dół – W jego głosie było wyraźnie słychać rozbawienie. Westchnęłam cierpiętniczo i podeszłam do niego
- Niech ci będzie. Ale jak spadnę to będzie twoja wina!
- Oczywiście! Biorę pełną odpowiedzialność na siebie! – zaśmiał się Dorien. Z lekkim wahaniem wsiadłam na niego i objęłam rękami jego szyję kurczowo się jej trzymając. Feniks rozpostarł szeroko skrzydła i machnął nimi, a ja pisnęłam jak małą dziewczynka i jeszcze mocniej chwyciłam się jego szyi. Dorien tylko wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech i wzbił się w powietrze
- Tylko leć powoli! – Pisnęłam i zamknęłam oczy. Feniks znów wydał z siebie ten dźwięk, a później… wzbił się wysoko do góry, zatoczył koło i zaczął szybko pikować w dół. Pisnęłam i tak mocno chwyciłam się jego szyi że dziwię się że go nie udusiłam
- Dorien!!! – Wrzasnęłam łamiącym się głosem – Zwolnij, proszę cię!
Feniks obejrzał się na mnie, a później rozłożył szeroko skrzydła i zwolnił, tak że teraz delikatnie opadaliśmy w dół. Dorien odwrócił głowę by spojrzeć na mnie i powiedział łagodnym głosem
- Przepraszam Freya, wiedziałem że boisz się latać, ale nie wiedziałem że aż tak. Ale… czemu, aż tak się tego boisz?
Przetarłam oczy ręką i pociągnęłam nosem, a później wzięłam głęboki oddech
- Gdy byłam mała, ojciec często mnie karał. Czasami gdy byłam nieposłuszna, ale przeważnie robił to dla własnej przyjemności. Siadał wtedy na jednego ze swoich oddanych gryfów i brał mnie ze sobą, a gdy byliśmy już wysoko łapał mnie za ubranie i trzymał tak jakby zamierzał mnie zaraz puścić. I nawet czasami to robił… puszczał mnie i delektował się moim przerażeniem, a później w ostatniej chwili kazał mnie łapać gryfowi. Dlatego tak panicznie boję się latać… bo zawsze przypomina mi się jak wiele razy mogłam zginąć gdyby tylko gryf popełnił jakiś błąd…
Feniks patrzył na mnie przez chwilę, a później odwrócił głowę z powrotem do przodu i powiedział
- Przepraszam, nie powinienem lecieć tak szybko wiedząc że boisz się latać. Nie chciałem cię przestraszyć
Uśmiechnęłam się lekko i poklepałam go po szyi
- Nie przepraszaj, to przecież nie twoja wina. Po za tym… latanie z tobą nie jest takie złe.
Feniks wstrząsnął głową i uśmiechnął się. Po kilkunastu minutach powolnego lotu w końcu byliśmy na ziemi. Ian na widok Doriena spiął się na tylnie nogi i zaczął młócić kopytami powietrze oraz niespokojnie rżeć. Szybko zeskoczyłam z szyi feniksa i podbiegłam do konia. Uniosłam wysoko ręce i zaczęłam mówić do niego, a gdy jego kopyta znalazły się z powrotem na ziemi, podeszłam do niego bliżej i zaczęłam go głaskać po pysku. Gdy Ian już w miarę się uspokoił podeszłam do Doriena i powiedziałam
- Nie ma czasu do stracenie. Ruszajmy.
- Wiesz…  - zaczął niepewnie feniks i spojrzał na mojego konia – myślę, że gdy polecimy będzie o wiele szybciej.
- Ale przecież nie zostawię Ian’a!
Dorien potrząsnął głową i powiedział
- Nie chcę żebyś go zostawiała. Mogę go ponieść! – Feniks uśmiechnął się szeroko. Ja spojrzałam na Ian’a, a później przeniosłam swój wzrok na Doriena
- Ale… nie wiem czy to dobry pomysł. Możesz go niechcący zranić. I będzie się bał....
- On będzie się bał, czy ty? – Spytał feniks niespodziewanie poważnym i surowym głosem. Po chwili zniżył swoją głowę tak by nasze oczy były na równi i powiedział łagodnie – Posłuchaj Freya, rozumiem, że boisz się latać, rozumiem że masz traumę i że nie pokonasz jej ot tak, ale zależy nam na czasie prawda? Chcesz pomóc wszystkim w Magistrali, prawda? – Spytał, ale nim zdołałam odpowiedzieć, mówił dalej – Oczywiście, że chcesz. Gdybyś nie chciała nie byłoby cię tutaj. Więc, czy będziesz w stanie przezwyciężyć swój lęk by pomóc  przyjaciołom?
W tej chwili pomyślałam o wszystkich z Magistrali. O małym Tachim i reszcie wilkołaków, o Ribu, o Myrosie, o Felixie i o wszystkich innych. A także o Friedzie i Saylenie którzy zostali w Magistrali bo ich o to poprosiłam. Zostali by namówić wszystkich do waliki i by ich ratować. Nie musieli tego robić, nie znali ich wcześniej, a mimo tego zostali. Zrobili to dla mnie. Poczułam, że łzy zbierają mi się w oczach jednak otarłam je nim zdążyły popłynąć. Spojrzałam na Doriena i powiedziałam
- Zrobię to!
- Jesteś pewna? Wiesz, że będę musiał lecieć szybko?
- Nie ważne! Zrobię to! Postaram się wytrzymać!
Feniks potrząsnął głową i uśmiechnął się, a później powiedział
- W takim razie wsiadaj!
Z lekkim wahaniem wspięłam się na szyję feniksa i usiadłam na nim. On uśmiechnął się do mnie i machnął skrzydłami. Gdy wzbiliśmy się w powietrze pisnęłam cicho i jeszcze mocniej chwyciłam się szyi Doriena. Ian zarżał nerwowo i cofnął się o kilka kroków. Feniks delikatnie podleciał nad niego i złapał go swoimi szponami, ale w taki sposób by go nie zranić. Potem Dorien wzbił się wyżej i zaczął lecieć. Mój koń rżał dziko i wierzgał na wszystkie strony. Zaczęłam do niego wołać by się uspokoił, ale to nie działało. Przełknęłam głośno ślinę i odchyliłam się w bok by spojrzeć na Ian’a co było błędem. Myślałam, że dostanę palpitacji serca gdy zobaczyłam jak wysoko jesteśmy. Przylgnęłam szybko do szyi feniksa i zamknęłam oczy. Wiedziałam jednak, że muszę się choć trochę uspokoić. Po kilku minutach znowu, nie śpiesząc się przechyliłam się w bok. Starałam się skupić wzrok na moim koniu by nie patrzeć w dół. Zaczęłam mówić do niego miękkim i spokojnym głosem. Po kilku minutach dało to pożądany efekt. Ian się uspokoił i najwidoczniej już się tak nie bał. Odetchnęłam z ulgą i szybko wróciłam do pozycji w jakiej znajdowałam się na początku. Przycisnęłam głowę do szyi Doriena i zamknęłam oczy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak szybko i wysoko lecimy i że serce bije mi jak oszalałe. Zacisnęłam ręce jeszcze bardziej i miałam wrażenie że z moich oczu w każdej chwili mogą popłynąć łzy. Jednak starałam się trzymać i się nie rozpłakać. Po jakiejś godzinie lotu w ciszy nagle usłyszałam głos Doriena.
- No i jak się trzymasz?
Otworzyłam oczy i syknęłam przez zęby
- Świetnie, wspaniale. Nigdy nie czułam się lepiej…
Feniks spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby chciał dać mi do zrozumienia, że głęboko powątpiewa w prawdziwość moich słów. Westchnęłam i powiedziałam
- Dobra… tak naprawdę boją się jak nigdy. Jestem przerażona!
- Nie wyglądasz – Feniks uśmiechnął się a później z powrotem spojrzał przed siebie
Westchnęłam ponownie i już nic więcej nie powiedziałam. Przycisnęłam głowę do szyi feniksa i zamknęłam oczy. Serce nadal biło mi jak oszalałe.

W następnym rozdziale:

„- Sebastianie ja musiałem, ty nie rozumiesz że…
- Zamilcz! – Wrzasnął feniks, a jego głos odbił się echem po całym terenie. – Od dzisiaj wszyscy macie się do mnie zwracać Dorien! Sebastiana już nie ma, od teraz to jest moje imię! Myrosie!
Feniks zwrócił się w stronę centaurów, a ich przywódca wystąpił i podszedł bliżej
- Ty i twoje centaury macie przeszukać cały teren należący do Korredów! Jeśli znajdziecie coś podejrzanego macie to natychmiast tu dostarczyć, zrozumiano?!”



„- Spójrz co znaleźliśmy w siedzibie Mastema – Felix wyjął średniej wielkości butelkę która do połowy była zapełniona jakimś zielonkawym płynem. Była na niej także dość dziwna nalepka przedstawiająca dwa węże skrzyżowane ze sobą i rozrywające ptaka na strzępy. Ściągnęłam brwi i zmrużyłam lekko oczy. Miałam dziwne wrażenie że już gdzieś widziałam ten symbol ale nie wiedziałam gdzie„