poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 19: Trucizna

Droga powrotna zajęła nam około półtorej godziny. Gdy w końcu z powrotem byliśmy w Magnoli odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się. Cieszyłam się że w końcu wszystko ułożyło się dobrze. Oczywiście od razu skierowaliśmy swe kroki do gildii. Jednak zanim tam dodarliśmy od razu mogłam stwierdzić że panuje tam niezła wrzawa bo wrzaski było słychać na pół Magnoli. Gdy byliśmy już prawie przy gildii nagle na zewnątrz wypadł Van. Dosłownie. Przeleciał kawałek a potem zarył o chodnik. I oczywiście jak zawsze miał na sobie same spodnie. Podniósł się szybko i nie zważając na to że jego twarz była cała czerwona wrzasnął
- Poczekaj no, niech ja cię dorwę! – Już miał wrócić do środka ale został powstrzymany
- Van! – Odezwał się Saylen i spojrzał na niego karcącym wzrokiem. Chłopak odwrócił się i najwidoczniej dopiero teraz nas zauważył.
- No w końcu wróciliście! Gdzie wyście byli tyle czasu!? Zresztą nie ważne… powiem tylko że… - nagle urwał bo dostał w tył głowy drewnianym kuflem. Odwrócił się z rządzą mordu w oczach i wrzasnął
- Teraz przegiąłeś Gray! Już nie żyjesz! – Po czym pognał z powrotem do gildii. Stałam przez chwilkę lekko zdezorientowana, a później parsknęłam śmiechem. Cieszyłam się że drużyna Białych Piór zaprzyjaźniła się z członkami Fairy Tail. Ribu i Ian zostali na zewnątrz a my weszliśmy do środka i to co tam zobaczyłam sprawiło że poczułam się jakoś lżej. Przez kilka ostatnich dni cały czas byłam spięta i podenerwowana, a teraz poczułam się o wiele lepiej. Ruszyłam w stronę baru rozglądając się przy tym. Na każdym kroku ktoś się z kimś bił, ktoś się kłócił, śmiał głośno, lub żywo z kimś rozmawiał. Dostrzegłam Van’a i Gray’a którzy szarpali się i niemal bili ale jakoś nikt nie kwapił się by ich rozdzielić. Z tego co się dowiedziałam to Van głośno wyraził swoje oburzenie na temat skłonności Gray’a do pozbywania się swoich ubrań, natomiast Gray stwierdził że Van nie jest lepszy czym oczywiście uraził jego dumę i tak doszło do bójki. Pokręciłam tylko głową i podeszłam do baru. Mira oczywiście stała na swoim stanowisku i powitała mnie z uśmiechem
- Witaj Freya. Dawno cię tu nie było. Was także. – Powiedziała zwracając się do Saylena i Frieda.
- Musieliśmy coś załatwić razem z Freyą, ale mamy to już z głowy – Blondyn uśmiechnął się promiennie do dziewczyny, na co tak odpowiedziała uśmiechem który przecież i tak prawie nigdy nie schodził z jej twarzy. Po chwili spojrzała na mojego braciszka i powiedziała
- Fried, Bixlow i Evergreen chyba dziesięć razy pytali mnie czy nie wiem gdzie jesteś. Nie byli zbyt zadowoleni że tak zniknąłeś bez śladu
Zielonowłosy skrzywił się i westchnął.
- Oni mnie chyba rozszarpią jak się im na oczy pokażę. Mieliśmy iść na misję, ale przez… tą sprawę którą załatwialiśmy, kompletnie o tym zapominałem. Powinienem ich przeprosić
- Ale najpierw lepiej odpocznij trochę. Jesteś strasznie blady. Jesteś pewien że nic ci nie jest?  - Spytałam z niepokojem. W czasie drogi powrotnej zadawałam mu to pytanie chyba z pięć razy, a on cały czas upierał się że to tylko zmęczenie. Jednak ja nie byłam tego taka pewna. Zwykłe zmęczenie nie powinno osłabić go tak bardzo
- Nie, mówię ci Freya że to tylko zmęczenie. Nic mi nie jest! – Fried uśmiechnął się lekko, a później odwrócił się, zrobił kilka kroków do przodu… i wtedy zachwiał się do tyłu, a sekundę później padł na podłogę nieprzytomny.
- Fried! – krzyknęłam przerażona i podbiegłam do niego a Mira szybko wybiegła zza baru. Uklękłam koło niego i ze strachem stwierdziłam, że jego oddech jest bardzo nieregularny. Wszyscy w gildii porzucili swoje dotychczasowe zajęcia i zebrali się wokół by zobaczyć co się stało. Mira przepchała się pomiędzy nimi i spojrzała na Frieda z niepokojem a później zawołała
- Odsuńcie się wszyscy! Dajcie mu oddychać. Elfman! Zabierz go do lecznicy!
- Tak jest!
Ludzie rozstąpili się by zrobić miejsce białowłosemu, który wziął mojego brata i zaniósł go do lecznicy. Po chwili Fried leżał już na łóżku a przy nim stała Wendy próbująca go uleczyć. Oprócz niej w sali byłam jeszcze ja, Mira i Saylen. Wendy starała się jak mogła ale po kilkunastu minutach opuściła ręce i powiedziała smutno
- Nie mogę go wyleczyć. Nie wiem co mu jest. Ale to coś poważnego.
Niemal zrozpaczona spojrzałam na Frieda. Mojemu bratu coś się stało, a je nie wiem nawet co. Nie wiem jak mu pomóc! Spojrzałam na niego jeszcze raz i przyjrzałam mu się dokładnie. Gdy mój wzrok spoczął na bandażu na jego ramieniu nagle coś mnie tknęło
- Czy mi się zdaje czy jego ramie spuchło
Wszyscy podążyli za moim wzrokiem i przyznali mi rację. Mira ostrożnie odwiązała bandaż i naszym oczom ukazał się straszny widok. Rana na jego ramieniu wyglądała paskudnie. Ewidentnie była zakażona, a miejsce wokół niej zrobiło się żółte i cuchnęło. Ja i Mira szybko zajęłyśmy się przemywaniem tej rany natomiast Wendy była już gotowa by spróbować ją podleczyć gdy skończymy
- Ale… jak? – szepnął Saylen szeroko otwierając oko. – przecież to tylko draśnięcie! Ta Mantykora tylko go drasnęła!
Zastygłam w bezruchu a spojrzenia wszystkich zwróciły się w stronę blondyna. Ja powoli odwróciłam głowę w jego stronę
- Mantykora? Frida zraniła Mantykora!? – Krzyknęłam i gwałtownie podeszłam do Saylena. Chwyciłam go za bluzkę i potrząsnęłam nim
- Saylen dlaczego do jasnej cholery nie powiedzieliście mi że to Mantykora go zraniła!? – Krzyknęłam zła, załamana i zrozpaczona zarazem
- N… nie sądziłem, że to ważne.
- Ważne! Bardzo! Jad Mantykory jest silnie trujący. To cud że Fried trzymał się na nogach aż do tej pory! Teraz będzie z nim coraz gorzej!
- Skąd ty to wiesz? – Spytała Mira i ona oraz Wendy spojrzały na mnie.  Puściłam Saylena i przegryzłam dolną wargę. Po chwili wahania powiedziałam
- Ja… nie mogę powiedzieć. Ale wiem to na pewno. Możecie mi wierzyć
Dziewczyny kiwnęły głową a białowłosa spytała
- Więc jak go uleczyć?
- Ja… ja nie wie
- Ale ja wiem
Wszyscy odwróciliśmy się gwałtownie. W drzwiach stała Arwena
- Arwena? – Spytałam zaskoczona. Ona szybkim krokiem podeszła do mnie i powiedziała
- Słyszałaś kiedyś o Aeonium?
Pokręciłam przecząco głową i spojrzałam na nią nic nie rozumiejąc
- Jest to roślina która leczy wszystkie rodzaje trucizn, nieważne jaka by nie była. Większość ludzi twierdzi, że to tylko legenda ale ja wiem, że ona istnieje
Patrzyłam na nią przez chwilę po czym powiedziałam stanowczo
- Wiesz gdzie ona rośnie? Znajdę ją-
- Na pewno nie! – Ucięła surowo Arwena a ja byłam zaskoczona jej nagłą reakcją – spójrz na siebie! Ty ledwo stoisz, widać po tobie że jesteś tak zmęczona że przespałabyś tydzień. Na pewno nigdzie nie pójdziesz
- Ale Arwena! Przecież nie mogę tak zostawić Frieda! Muszę mu pomóc! Nie mogę przecież zostawić go na pewną śmierć!
Czarnowłosa skrzyżowała ręce na piersi i zwęziła nieco oczy
- Przecież on nie ma tylko ciebie. Nie jesteście sami.
Jak na zawołanie w tej chwili do lecznicy jak burza wpadli Bixlow i Ever. Chłopak mało się przy tym nie przewrócił, tak się śpieszyli.
- Słyszeliśmy o tym co się stało! Co z Fried’em!? – Spytała od razu Ever i ona i Bixlow spojrzeli na nieprzytomnego Frieda. Bixlow po chwili spojrzał na nas i spytał
- Możemy jakoś pomóc?
Arwena uśmiechnęła się do mnie lekko z wyraźną satysfakcją i nim zdążyłam zrobić cokolwiek odwróciła się do nowo przybyłej dwójki. Szybko wytłumaczyła im że tylko Aeonium może postawić mojego brata na nogi i spytała ich czy podejmą się zdobycie jej. Nie wahali się ani przez sekundę
- Pewnie, że tak! – Zawołali oboje na raz.
Patrzyłam na nich przez chwilkę. Jedyne co udało mi się powiedzieć to ciche „dziękuje” Oni uśmiechnęli się tylko, a Bixlow powiedział
- Nie masz za co dziękować. Zarówno Fried jak i ty jesteście naszymi przyjaciółmi i kompanami z gildii.
- A dla przyjaciół robi się wszystko.  – Dokończyła Ever i w tej chwili ona i Bixlow podnieśli prawe ręce do góry i odwrócili je wieszczem w naszą stronę wystawiając palec wskazujący i kciuk. Nasz znak. Znak Fairy Tail. Zauważyłam że Mira i Wendy uśmiechają się i robią to samo. Arwena tylko uśmiechnęła się leciutko, prawie niewidocznie pod nosem, a Saylen posłał mi szeroki uśmiech. A ja… schyliłam głową i podniosłam drżącą rękę do góry robiąc to samo co moi kompani z Fairy Tail. Jednak zrobiłam to lewą ręką. Tak by było widać mój znak
- Ruszajmy więc! Nie ma czasu do stracenia! – Zawołał Bixlow. Arwena spojrzała na niego i wyszła z pomieszczenia. Usłyszałam jeszcze jak mówi
- Chodźcie. Powiem wam gdzie rośnie ta roślina
Bixlow i Ever spojrzeli na siebie a sekundę później już ich nie było. Patrzyłam jeszcze przez chwilkę na miejsce w którym zniknęli, a później odwróciłam się by stanąć twarzą w twarz z Mirą. Białowłosa położyła mi rękę na ramieniu i powiedziała
- Też się o niego martwię… ale musimy wierzyć że uda im się zdobyć tą roślinę na czas. Nie możemy wątpić.
- Wszystko będzie dobrze Freya-san. Uratujemy go.  – Wendy podeszła do nas i uśmiechnęła się.
- Musisz wierzyć że im się uda – Powiedział Saylen i uśmiechnął się do mnie ciepło. Odwzajemniłam uśmiech choć zrobiłam to chyba dość krzywo. Blondyn  po chwili wyszedł, a Wendy po kilku sekundach zrobiła to samo zostawiając mnie z Mirą. Białowłosa patrzyła na mnie przez chwilkę, a później odwróciła się i podeszła do nieprzytomnego Frieda. Spojrzała na niego a później dotknęła jego ręki. Zobaczyłam że Mira podnosi rękę do oczu i przeciera je, ale gdy odwróciła się do mnie na jej twarzy nie widziałam ani jednej łzy.
- Freya… - odezwała się dość cichym głosem – Ja muszę wracać do pracy. Zostaniesz z nim, prawda?
- Oczywiście! Nie mam zamiaru się stąd ruszać… nie zostawię go samego.
Mira uśmiechnęła się lekko i powiedziała
- To dobrze. Nie będę się aż tak martwić wiedząc że przy nim jesteś. I Freya… odpocznij trochę. Przyda ci się to.
Białowłosa położyła mi jeszcze rękę na ramieniu, a później wyszła. Powoli podeszłam do łóżka na którym leżał mój brat i spojrzałam na niego. Jak na razie oddychał spokojnie ale wiedziałam że w każdej chwili może się to zmienić. Usiadłam na  łóżku obok i spojrzałam na niego smutno. To wszystko moja wina. Jaka ja byłam głupia zabierając ich ze sobą do Magistrali! Co ja sobie myślałam!? Dobrze przynajmniej że Saylen’owi nic się nie stało. Spojrzałam jeszcze raz na Frieda a później ukryłam twarz w dłoniach. To wszystko moja wina! Nie tylko dlatego że zabrałam ich ze sobą! Powinnam od razu spytać kto i jak zranił mojego brata. Przecież dobrze wiedziałam, że niektóre stworzenia z Magistrali mają w sobie silnie trujący jad! A jednak nie spytałam! Może, po prostu tak się cieszyłam że wszystko zakończyło się szczęśliwie że nie pomyślałam o tym? Nagle moje rozmyślenia przerwał cichy jęk. Szybko podniosłam głową i spojrzałam na Frieda. Mocno zaciskał oczy i kręcił się na łóżku zaciskając przy tym ręce. Podeszłam do niego szybko i chciała sprawdzić czy nie ma gorączki, ale gdy tylko go dotknęłam on szarpnął się jeszcze mocniej i krzyknął jakby z bólu. Cofnęłam się o krok przestraszona tym wszystkim, ale już sekundę później zapanowałam nad sobą. Przytrzymałam go by się nie rzucał co nie było trudne zważając na to że był bardzo osłabiony.
- Spokojnie. Uspokój się, proszę. – Szepnęłam. Nie wiedziałam czy mówię to by uspokoić jego czy może samą siebie. Prawdopodobnie z obu powodów. Mój głos chyba przedostał się do jego podświadomości po przestał się aż tak rzucać jednak  widziałam że nadal cierpi. Przyłożyłam dłoń do jego czoła jednak natychmiast ją cofnęłam. Był rozpalony! Szybko wybiegłam z pomieszczenia i już po chwili wróciłam z okładem, który powinien zbić gorączkę. Gdy przyłożyłam chłodny materiał do czoła Frieda uspokoił się nieco. Zaczął oddychać wolniej i spokojniej. Przestał także tak kurczowo zaciskać powieki. Odetchnęłam z ulgą jednak po kilku minutach mój niepokój powrócił znowu. Fried szarpnął się raz za to bardzo gwałtownie a później krzyknął
- Nie! Nie możesz! – Krzyknął rozpaczliwie jakby starał się kogoś przed czymś powstrzymać. Podeszłam do niego jednak zatrzymałam się tuż przy jego łóżku. Nie wiedziałam co robić. Mogłam jedynie chwycić go za rękę żeby wiedział że nie jest sam.
- Przestań, proszę! – krzyczał dalej – Nie możesz jej tego robić! Ona się boi! Nie widzisz jaka jest przestraszona!?  Ona boi się latać!
W tej chwili wszystko zrozumiałam. Przez truciznę poczucie czasu zaczęło mieszać mu się w głowie. Wracały do niego dawne wspomnienia. A teraz właśnie przeżywał jedną z chwil gdy nasz ojciec znęcał się nade mną.
- Zostaw ją! Daj jej spokój! Nie! Wilczku!
Mimowolnie kącik moich ust wygiął się delikatnie ku górze, a z oczu popłynęły łzy. Gdy byliśmy dziećmi Fried nie raz mówił na mnie „wilczek”. Dzięki temu starał się wywołać na mojej twarzy uśmiech który rzadko towarzyszył mi podczas cierpień jakie fundował nam nasz ojciec
- Wilczku… - To ostatnie słowo było prawie niedosłyszane. Fried przestał krzyczeć i rozluźnił ręce. Oddychał teraz spokojniej a na jego twarzy zobaczyłam ulgę. Otarłam łzy z twarzy i ścisnęłam jeszcze mocniej rękę mojego brata. Po chwili spojrzałam w górę i szepnęłam
- Bixlow… Ever… proszę, pośpieszcie się…

W następnym rozdziale:

„- Fried-san… - Patrzył na niego przez chwilkę a póżniej zwrócił wzrok w moją stronę – On wyzdrowieje prawda Freya-san?
- Tak Ribu, na pewno – Powiedziałam, chociaż czułam jak w moich oczach zbierają się łzy.”

„- Freya! Nie zmieniaj tematu!
- Nie zmieniam…
- No więc? – Dopytywała Mira – Coś jest między wami?
- Powietrze chyba”

„- Ty idioto! – Krzyknęłam – Jak mogłeś zrobić coś takiego!?”

„- Byłaś z nim na randce!? Czemu ja nic o tym nie wiem!?


„- Ale Freya! Przecież miedzy wami iskrzy!”