wtorek, 31 grudnia 2013

Przepraszam!

Tak więc… z całego serca przepraszam że tak długo notki nie było. Nie mam naprawdę nic na swoje usprawiedliwienie. Jakoś tak wyszło, że nie miałam w ogóle czasu pisać, weny też jakoś zbytnio nie miałam. Naprawdę, przepraszam, za taki zastój na blogu. No, nie wiem czy ktoś jeszcze został na tym blogu by go czytać, ale postaram się jak najszybciej dodać następną notkę. Nie wiem kiedy, ale postaram się tak szybko jak tylko będę mogła. Mam nadzieje, że ktoś tu  jeszcze został ;) 

środa, 7 sierpnia 2013

Rozdział 20: "Jeśli nie jest za późno..."

Odkąd Fried zemdlał minęło kilka godzin. Cały czas siedziałam przy nim nie odstępując go ani na krok. Od czasu do czasu zaglądały tu niektóre osoby by sprawdzić jak się czuje Fried. Najczęściej była to Mira ale inni też przychodzili. W tej właśnie chwili pojawiła się Yue a kilka sekund za nią do pomieszczenia weszła Ariana
- Hej, no i jak on się czuje? – Spytała łagodnie Yue i podeszła do mnie. Spojrzałam na nią zmęczona. Byłam wykończona jak nigdy. Powinnam odpocząć ale nie mogłam. Po prostu nie mogłam zostawić mojego brata nawet jeśli ktoś inny czuwałby nad nim.
- Bez zmian… co jakiś czas rzuca się i krzyczy gdy w jego głowie na nowo rozgrywają się przeżyte dawno wydarzenia. Wspomnienia do niego powracają i najczęściej nie są to przyjemne wspomnienia
Yue usiadła obok mnie bez słowa i objęła mnie ramieniem a potem delikatnie mnie przytuliła. Ariana stanęła przede mną i położyła mi ręce na kolanach. Na jej twarzy widniał pogodny uśmiech którym zapewne chciała podnieść mnie na duchu
- Nie martw się Freya-san. On wyzdrowieje.
Ja nie powiedziałam nic tylko uśmiechnęłam się do niej leciutko. Dziewczyny zostały jeszcze chwilkę, a później poszły oznajmiając że za jakiś czas znowu przyjdą. Nie minęło jednak kilka minut, a próg pomieszczenia przekroczył Saylen. Kilka sekund po nim pojawił się Ribu. Spojrzałam na niego zdziwiona, a później przeniosłam wzrok na blondyna. Już otwierałam usta, ale Saylen uśmiechnął się i powiedział
- W gildii mieli niezły zdziw jak go zobaczyli, ale ich uspokoiłem. No… z drobną pomocą Erzy
Ribu podszedł do mnie i oparł przednie łapy o krawędź łóżka na którym leżał Fried. Spojrzał na niego smutno i szepnął
- Fried-san… - Patrzył na niego przez chwilkę a później zwrócił wzrok w moją stronę – On wyzdrowieje prawda Freya-san?
- Tak Ribu, na pewno – Powiedziałam, chociaż czułam jak w moich oczach zbierają się łzy. Ribu wskoczył na łóżko na którym siedziałam i ułożył się obok mnie. Spojrzałam na niego i nagle uzmysłowiłam sobie coś istotnego. Poderwałam się na równe nogi i zawołałam
- O matko! Ian! Kompletnie zapomniałam o Ian’e! Muszę się nim zająć!  
Nagle poczułam dłoń na ramieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Saylena. Blondyn uśmiechnął się do mnie tym swoim rozbrajającym uśmiechem, a później poczochrał mi włosy i przybliżył się do mnie
- Już się nim zająłem, nie martw się.
- Och… dziękuje, Saylen.
Usiadłam  z powrotem i spojrzałam na Frieda. Poczułam jak moje oczy znowu wilgotnieją
- Nie martw się Freya. Oni zdąrzą wrócić. Poradzą sobie we trójkę.
Kiwnęłam głową choć łzy nadal zbierały mi się w oczach. Nagle jednak coś mnie tknęło
- Trójkę? Przecież po tą roślinę poszli tylko Bixlow i Ever.
- I Makoto.
- Że co!? – Zawołałam zaskoczona. Saylen kiwnął tylko głową
- Gdy dowiedział się gdzie idą poleciał za nimi. Próbowałem go zatrzymać, ale wrzasnął, że musi to zrobić. Dla ciebie.
Walnęłam się ręką w czoło i westchnęłam. Ten cholerny idiota! Co on sobie myśli do cholery!? Jaki on jest niemożliwy! Zamknęłam oczy, a z pod moich powiek zaczęły wypływać łzy. „Dla mnie” Też coś! Zakryłam oczy dłońmi i poczułam jak Saylen jeszcze raz mierzwi mi włosy
- Będzie dobrze – powiedział po czym wyszedł.
Siedziałam tak dobre kilka minut. Gdy w końcu udało mi się nad sobą zapanować. Przetarłam oczy i spojrzałam na Frieda. Leżał spokojnie, ale przez jego twarz co jakiś czas przechodził grymas bólu. Ribu przytulił się do mnie, a ja pogładziłam go po grzbiecie. Nie wiedziałam ile czasu minęło, ale dla mnie trwało to niczym wieczność. Nagle… usłyszałam głos. Głos Makoto
- Freya!
Odwróciłam się gwałtownie. Po chwili w sali pojawił się Makoto, a zaraz za nim Ever i Bixlow. Cała trójka wyglądała na totalnie wykończoną. W dodatku ich ciuchy były podarte, a w niektórych miejscach nawet przypalone. Ponadto wszyscy mieli mnóstwo zadrapań.
Jednak cała trójka uśmiechnęła się do mnie, a Makoto wyciągnął przed siebie średniej wielkości zawiniątko szczelnie zamknięte
- Udało nam się!
Skoczyłam na równe nogi i zawołałam
- Naprawdę!? Co za ulga! Terasz szybko trzeba mu to podać!
- Ja się tym zajmę. – Odezwała się Arwena która właśnie się pojawiła. Wyciągnęła rękę przed siebie a Makoto podał jej zawiniątko. – Zaczekajcie tu na mnie. – I już jej nie było
Makoto wyszczerzył się do mnie radośnie, Bixlow oparł się plecami o ścianę wzdychając ciężko, a póżniej opadł na ziemię, natomiast Ever usiadła obok mnie. Spojrzałam na nią i powiedziałam, ze łzami w oczach
- Nawet nie wiem jak mam wam dziękować.
Brązowowłosa uśmiechnęła się do mnie i powiedziała
- Nie masz za co Freya.
Kiwnęłam głową i nic nie powiedziałam. Uśmiechnęłam się do niej tylko. Wtedy pojawiła się Arwena. Niosła w ręce parujący kubek z zielonym płynem.
- Trzeba mu to podać. Jeśli nie jest za późno powinien się szybko obudzić.
Razem z Arweną podeszłam do Frieda i z drobnymi trudnościami udało nam się zmusić mojego brata by to wypił. Fried zakaszlał i zacisnął oczy. Później rozluźnił się i znieruchomiał. Przez chwilkę nic się nie działo. Jednak gdy już zaczynało ogarniać mnie przerażenie, Fried nagle zadrżał a później gwałtownie otworzył oczy i poderwał się do siadu. Przez pomieszczenie przeszło zbiorowe westchnienie ulgi wydobywające się przynajmniej z trzech gardeł. Zielonowłosy spojrzał po nas wszystkich, jego wzrok zatrzymał się dopiero na mnie. Uśmiechnął się do mnie łagodnie, a ja zacisnęłam pięści i ku zdziwieniu wszystkich najpierw zdzieliłam go po głowie, a później mocno przytuliłam
- Ty idioto! – Krzyknęłam – Jak mogłeś zrobić coś takiego!? Masz pojęcie jak się o ciebie bałam!? Nigdy więcej nie rób takich numerów! Nie wasz się mnie znowu zostawiać, słyszysz!?
Poczułam jak mój brat obejmuje mnie ręką
- Jasne Freya. Zrozumiałem. Nie zostawię.
Puściłam go i uśmiechnęłam się. On odwzajemnił uśmiech i w tej samej chwili na jego łóżko wskoczył Ribu
- Fried-san! Jesteś cały! – Ribu zawzięcie lizał go po twarzy, a on tylko się zaśmiał
- Też się cieszę Ribu.
Ribu ułożył się wygodnie obok Frieda, a zielonowłosy spojrzał na swoich przyjaciół z drużyny
- Gdy byłem nieprzytomny, słyszałem wszystko co się tu działo. Uratowaliście mi życie. Nie wiem jak mam wam podziękować
Bixlow zaśmiał się głośno i machnął ręką.
- Nie ma o czym mówić
Jego lalki zawirowały w powietrzu, a później okrążyły głowę Frieda wciąż powtarzając „ Nie ma, nie ma” Ever uśmiechnęła się do Frieda i kiwnęła głową. Makoto stanął obok mnie i wydarł mi się do ucha
- Freyuuuuś! Ja też pomogłem jakby nie patrzeć. Nie zamierzasz mi podziękować!? Może tak? – Makoto pochyli się w moją stronę z zamiarem pocałowania mnie, ale ja odepchnęłam go i zdzieliłam po głowie
- Ani mi się waż! Ciebie nikt o pomoc nie prosił!
Makoto spojrzał na mnie zły i zrobił naburmuszoną minę. Westchnęłam i powiedziałam
- A jednak… dziękuje ci za pomoc. – Po tych słowach pocałowałam go w policzek. Makoto uśmiechnął się niemal od ucha do ucha i wyglądał jakby miał zaraz zemdleć ze szczęścia. Cały w skowronkach wypadł z sali drąc się przy tym niemiłosiernie.  Westchnęłam. Fried spojrzał na mnie a później powoli zaczął podnosi się z łóżka. Czym prędzej podbiegłam do niego i spytałam
-  Dobrze się czujesz? Ty chyba powinieneś trochę odpocząć
- Wiesz, tak naprawdę to czuję się całkiem dobrze.
- Nie ma co się martwić. – Odezwała się Arwena. – Aeonium całkowicie go wyleczyło. Za kilka minut powinien w ogóle przestać czuć, że coś było nie tak.
Fried spojrzał na Arwenę i powiedział
- Tobie też powinienem podziękować. Gdyby nie twoja wiedza byłoby po mnie.
Czarnowłosa nie powiedziała nic tylko uśmiechnęła się prawie niewidocznie i wyszła. Fried stanął obok mnie i uśmiechnął się. Bixlow podniósł się z ziemi na której siedział dotychczas, Ribu zeskoczył z łóżka, a Ever wstała i podeszła do nas. Kilka sekund później całą piątką ruszyliśmy do holu gildii. Gdy tylko się tam pojawiliśmy wzrok wszystkich spoczął na nas a raczej na moim braciszku. Ten uśmiechnął się do nich, a wtedy gildia niemal zatrzęsła się od ogłuszających wiwatów i dzikich krzyków. Jednak największą sensację wzbudziła Mira, która natychmiast znalazła się przy nas, rzuciła się Fried’owi na szyję i pocałowała go prosto w usta. Dopiero wtedy w gildii zrobiło się głośno. Oczywiście jak to w Fairy Tail to wszystko szybko przerodziło się w imprezę. Oczywiste jest też to, że gdy tylko Mira puściła mojego braciszka, Lisanna, Yue, Lucy i Levy natychmiast porwały białowłosą i zaczęły zalewać potokiem słów z którego ciężko było rozróżnić jedno zdanie gdyż wszystkie cztery mówiły na raz. W końcu zlitowałam się nad Mirą  i podeszłam do nich.
- Dziewczyny spokojnie. Nie wszystkie na raz  
I tak oto nasza szóstka zaczęła plotkować i snuć domysły na temat obecnych i przyszłych par jakie mogą powstać w gildii
- To jest pewne, mówię wam! – powiedziała Levy uśmiechając się radośnie
- No nie wiem – Lucy pokręciła głową. Uśmiechnęłam się i powiedziałam
- Zgadzam się z Levy! Co więcej powiem wam, że raz przyłapałam ich na tym jak się całowali!
Wszystkie dziewczyny oprócz Lucy wydały z siebie głębokie westchnienie zachwytu. Blondynka natomiast była lekko mówiąc w szoku
- Niemożliwe!
- Możliwe, możliwe! – Kiwnęłam głową
- Gray i Juvia… Czyli Juvia w końcu osiągnęła swój cel!
- No dobrze, ale pomówmy teraz o tobie Lucy. A właściwie o tobie i Natsu. – zasugerowała Levy patrząc na swoją blondwłosą przyjaciółkę
Lucy zrobiła się czerwona niczym burak, a my patrzyłyśmy na nią wyczekująco
- O-o co ci właściwie chodzi? – Spytała blondynka patrząc to na jedną to na drugą.
- No jak to o co? Przecież widać, że was do siebie ciągnie
- Wcale nie! – Zaprzeczyła pośpiesznie Lucy. Zachichotałam podobnie jak reszta dziewczyn. Yue spojrzała na Levy złośliwym wzrokiem i odezwała się
- A tak właściwie Levy… jak ci się układa z Gajeel’em?
Tym razem to twarz Levy przybrała kolor dojrzałego pomidora. Niebiesko włosa kilka razy otwierała i zamykała usta jakby chciała coś powiedzieć, ale chyba nie za bardzo wiedziała co. Yue zaśmiała się głośno, a pałeczkę przejęła Mira
- Yue nie wyżywaj się na Levy, tylko lepiej powiedz gdzie ty i Bixlow poszliście ostatnio na randkę
Yue tak gwałtownie obróciła się w stronę Miry, że mało nie spadła z krzesła. Natomiast my wydałyśmy z siebie okrzyk zachwytu, a ja pochyliłam się w stronę Yue i spytałam
- Byłaś z nim na randce!? Czemu ja nic o tym nie wiem!?
- Przecież wiesz… - wydukała Yue patrząc w ziemie czerwona niczym burak – to tylko przez tą przysługę Ariany. Bixlow musiał się jej odwdzięczyć, a ona poprosiła właśnie o to… to dlatego…
- No ale chyba nie powiesz, że ci się nie podobało, co? – dopytywałam z szerokim uśmiechem
Yue spojrzała na mnie spod byka i nic nie powiedziała. Ale widząc, że cała nasza piątka patrzy na nią wyczekująco skrzywiła się i wybełkotała coś bardzo, bardzo cicho, tak, że nawet nie mogłyśmy rozróżnić słowa
- Co mówiłaś? Nie słyszałam – Powiedziałam uśmiechając się do niej szeroko. Yue jeszcze raz spojrzała na mnie spod byka, a później zacisnęła oczy i krzyknęła
- Było świetnie! Zajebiście wręcz! Z chęcią bym to powtórzyła! I się cholera jasna, chyba zakochałam! – Yue zatkała sobie usta ręką i szybko spojrzała po nas. Chyba nie zamierzała powiedzieć tego ostatniego zdania. Z resztą widząc niebezpieczne błyski w naszych oczach chyba zaczęła tego żałować
- Oooooh! – Te dźwięk utonął we wrzawie jakie panowała w gildii. Wszystkie pięć spojrzałyśmy na Yue, a ta tylko przenosiła wzrok z jednej na drugą – Yue-się-zakochała! – Wyrecytowałyśmy wszystkie na raz. Białowłosa spojrzała na nas wzrokiem godnym bazyliszka i warknęła
- A spróbujcie o tym komuś powiedzieć, to was zabije! Wszystkie po kolei!
- Jasne, jasne. – Powiedziała Lisanna uśmiechając się złośliwe – Nikt się od nas nie dowie. A zwłaszcza Bixlow
Zaśmiałyśmy się głośno, a Yue parzyła tylko na nas spod byka. W końcu spojrzała na mnie i powiedziała
- Freya, teraz twoja kolej
Przestałam się śmiać i spojrzałam na nią podejrzliwie
- Co masz na myśli?
Yue wciąż jeszcze lekko czerwona uśmiechnęła się złośliwie
- Jak tam ci się układa z Laxusem?
Teraz to moja twarz stała się cała czerwona. Dziewczyny spojrzały na mnie niczym sępy, a ja wymamrotałam
- Jesteśmy tylko przyjaciółmi. Nic więcej.
- Aha, jasne. – Głos Yue aż ociekał od sarkazmu – Jak wy jesteście tylko przyjaciółmi to ja jestem królową Fiore!
Spojrzałam na nią złośliwie i spytałam
- Kiedy zostałaś koronowana?
- Freya! Nie zmieniaj tematu!
- Nie zmieniam…
- No więc? – Dopytywała Mira – Coś jest między wami?
- Powietrze chyba
Yue przewróciła oczami, Lisanna i Levy westchnęły ciężko, a Lucy spojrzała na mnie unosząc jedną brew. Mira natomiast mówiła dalej
- Ale Freya! Przecież miedzy wami iskrzy!
Dziewczyny parsknęły śmiechem na to zdanie.
- Cóż, to nic dziwnego skoro Laxus używa magi błyskawic
- Argh! – Warknęła Yue i spojrzała na mnie krytycznie – Dziewczyno gdzie ty masz oczy!?
- Nad nosem
- Wrrr!
- Nie warcz bo się w wilka zmienisz. Po za tym to moja działka
- Aaaa! – Wrzasnęła Yue, że aż podskoczyłyśmy – No naprawdę nie mam już do ciebie sił! Czy ty naprawdę nie widzisz jak pan iskierka na ciebie patrzy!?
- Pan iskierka? – Spytałam unosząc jedną brew. Yue machnęła ręką
- Ariana tak na niego mówi. Nie ważne! Ty naprawdę nic nie widzisz? Przecież on gapi się na ciebie przy każdej możliwej okazji!
- Bzdura – Mruknęłam
Yue opadła na krzesło i załamała ręce. Spojrzała po twarzach dziewczyn i powiedziała
- Poddaje się.  
- Może zmieńmy temat co? – Zasugerowałam i rozejrzałam się po gildii. Mój wzrok spoczął na osobie która właśnie przekroczyła próg – O! Erza. Czy Erza ma kogoś?
Levy, Lucy, Mira i Lisanna spojrzały po sobie niepewnie. Ja i Yue popatrzyłyśmy na nie pytająco. Po chwili Mira odezwała się
- Jest ktoś taki… nie należy do Fairy Tail. Z pewnych przyczyn on nie może być w jednym miejscu przez dłuższy czas więc widują się dość rzadko.
- Co nie zmienia faktu, że Erza jest w nim zakochana po uszy – zachichotała Levy
- Oooo! A kto to właściwie jest? – Spytałam zaciekawiona
- Coż… nie jestem pewna, czy możemy wam powiedzieć.  – ciągnęła Mira - Wiąże się z nim dość długa historia. Ale jestem pewna, że prędzej czy później ją poznacie
Kiwnęłam głową, nie drążąc dalej tematu. Nagle mój wzrok przykuło coś co sprawiło, że uśmiechnęłam się od ucha do ucha. Szturchnęłam Lisannę która siedziała najbliżej mnie i wskazałam w tamto miejsce. Po chwile wszystkie patrzyłyśmy na komiczną scenę rozgrywającą się niedaleko wejścia do gildii. Otóż stała tam Ever(już zdążyła się przebrać i opatrzyć sobie rany), która cała czerwona na twarzy wrzeszczała na Elfmana. Łatwo było wywnioskować, że białowłosy usilnie starał się ją za coś przeprosić co jednak było trudne zważając na to, że co chwila obrywał po głowie wachlarzem brązowowłosej. Niestety z tej odległości nie rozumiałyśmy nic z tego co mówili. W końcu Ever odwróciła się na pięcie i ciskając gromy na każdego kto stanął jej na drodze ruszyła przed siebie. Elfman próbował ją zatrzymać dalej ją przepraszając, ale ona nawet na niego nie spojrzała. Odwróciłam się do dziewczyn nie mogąc zapanować nad uśmiechem
- Co myślicie? Mira? Lisanna? Coś czuje, że wasz brat się zakochał.
Siostry spojrzały na siebie po czym Lisanna zachichotała, a Mira uśmiechnęła się
- Też mi się tak wydaje. Choć nie jestem pewna czy Evergreen byłaby zadowolona z tego powodu.
- Pffff! – Moje parskniecie po sekundzie przerodziło się w głośny śmiech – Żartujesz? Ona byłaby w siódmym niebie! Za cholerę się nie przyzna, ale na kilometr widać, że się w nim zakochała!Wierzcie mi. Spędzam z Raijinshuu mnóstwo czasu więc widzę to i owo
Lisanna i Mira spojrzały na siebie, a ta pierwsza powiedziała
- Może i masz racje.
W tym właśnie momencie koło nas pojawił się Bixlow. Wyglądał na… kompletnie pijanego. Jego lalki latały dziko w tę i z powrotem, a on sam chodził jakoś koślawo.
- Dziewczyny, co wy tak tu siedzicie?! No dalej! Dołączcie do zabawy!
Parsknęłam śmiechem i wstałam
- Skoro nalegasz.
Już po chwili cała gildia, łącznie z nami, plus drużyna Białych Piór była całkowicie spita. Nawet Fried, który powinien sobie dzisiaj darować. Cóż, Arwena powiedziała, że to nic złego i że Aeonium całkowicie go wyleczyło, ale ja nadal się o niego martwiłam. Więc tak jak mówiłam wszyscy byli całkowicie pijani, a co za tym idzie wyczyniali przeróżne dziwaczne i głupie rzeczy. Na przykład Grey klęczał na stole i recytował jakieś ckliwe wiersze gestykulując przy tym niesamowicie. Van stwierdził, że nie będzie od niego gorszy i się dołączył. Juvia skakała w okół nich podekscytowana aż w końcu przyłączyła się i recytowali razem. Ever która chyba cały czas była wściekła siedziała przy barze i co chwila tylko dolewała sobie sake. W pewnym momencie odwróciła się gwałtowni i cisnęła swoim wachlarzem przez pół gildii trafiając tym samym prosto w Elfmana. Ten już też całkowicie spity podszedł do niej i oboje zaczęli się tak zawzięcie kłóci, że wszyscy pouciekali im z drogi. Gajeel wlazł na scenę i zaczął śpiewać grając na gitarze. Szczerze mówiąc nigdy nie słyszałam czegoś równie beznadziejnego. Jednak nikomu to nie przeszkadzało. Będąc tak pijanymi uznali to pewnie za wyborną muzykę. Saylen w otoczeniu kilku dziewczyn tańczył dość dziwny taniec. Wyglądało raczej jakby się od czegoś odpędzał. Cana i Hal postanowili urządzić konkurs w piciu.
- No dawaj! Zobaczymy na co cię stać! – Zawołał Hal stawiając przed nimi dwie butelki sake.
- Ohh! Nie wygrasz ze mną nawet nie próbuj!
- A jednak spróbuję!
- Haha! Lubię cię Hal!
- I wzajemnie Cano!
Po tych słowach oboje chwycili za butelki i wypili je prawie jednym haustem. Spojrzeli na siebie z uśmiechem i chwycili za kolejne butelki. Już po chwili na stole przed nimi leżało chyba z piętnaście butelek. A oni nadal nie mieli dość. Już mieli sięgnąć po następne butelki, ale nagle przez ich stół przeleciał Natsu. Przejechał po blacie i spadł na ziemie kawałek dalej. Sekundę później podniósł się jednak i wrzasnął
- Pożałujesz!
 Po tym rzucił się na nawet nie wiem kogo. Cana i Hal spojrzeli na siebie, a później niebieskowłosy położył głowę na stole i uśmiechnął się do niej w powalający sposób
- Co powiesz na remis?
- Tym razem ci daruje.
Dalej zobaczyłam Lucy i Juvię które ostro się o coś kłóciły bo aż szarpały się za włosy. Miki i Michi upatrzyły sobie na cel Max’a i obie jednocześnie próbowały z nim zatańczyć. Bixlow porwał Yue i teraz tańczył z nią kręcąc nią niesamowicie. Ale jej najwidoczniej się to bardzo podobało. Selena odpędziła wielbicielki Saylen’a i teraz sama się do niego kleiła. Makoto właśnie został znokautowany – przeze mnie- gdyż znów próbował mnie pocałować. Nagle uświadomiłam sobie iż brakuje nam tu tylko jednej osoby. Laxusa! Zrobiłam smutną minkę (Merlinie, czemu ja muszę pamiętać co robiłam po pijaku!?) i podeszłam do Miry, która właśnie próbowała namówić Frieda by z nią zatańczył
- Miruś, czy Laxus jest na misji?
Białowłosa zamyśliła się przez chwilkę, a później pokręciła głową
- O ile dobrze pamiętam to nie.
- To gdzie on jest?! – Rzuciłam raczej do siebie niż do niej i odeszłam. Zgarnęłam dwie butelki sake i wyszłam przed gildię. Zobaczyłam Ian’a stającego przed gildią. Na grzbiecie miał koc żeby nie było mu zimno. Saylen naprawdę się nim zajął. Byłam mu za to wdzięczna zwłaszcza, że padał śnieg. Podeszłam do konia i oparłam o niego głowę.
- Och słodki Wenusie… rano będę żałować, że tyle wypiłam. – po tych słowach przyłożyłam butelkę do ust i wypiłam połowę zawartości. Uśmiechnęłam się szeroko i ruszyłam ulicą Magnolii bez konkretnego celu. Szłam po prostu przed siebie nucąc pod nosem jakąś głupią piosenkę. Gdy wypiłam do końca drugą butelkę od razu poczułam, że to był błąd. Przeholowałam. Zakręciło mi się w głowie i przeżyłam niemiłe spotkanie z podłożem. O cholera! Nie jest dobrze! Tylko tyle zdążyłam pomyśleć, zanim wszystko zrobiło się ciemne.


W następnym rozdziale:

„Przekręciłam głowę w bok, bo na nic więcej nie miałam sił. Byłam w jakimś nieznanym mi pokoju. Podniosłam się do siadu wzdychając ciężko. Moja biedna głowa! Nagle drzwi pokoju otworzyły się i na widok osoby która weszła zrobiłam zaszokowaną minę.
- W końcu się obudziłaś. Jest już prawie południe.”



„Fried lustrował mnie wzrokiem przez pewien czas, a później kiwnął głową
- A ty co tu robisz? – Spytałam
 Mój braciszek wyglądał na szczerze rozbawionego tym pytaniem.”




„Zniechęcało mnie tylko jedno… cena! Uhh… nie mam tyle pieniędzy! A więc… muszę wziąć jakieś zlecenie! Dobrze płatne!”

poniedziałek, 22 lipca 2013

Rozdział 19: Trucizna

Droga powrotna zajęła nam około półtorej godziny. Gdy w końcu z powrotem byliśmy w Magnoli odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się. Cieszyłam się że w końcu wszystko ułożyło się dobrze. Oczywiście od razu skierowaliśmy swe kroki do gildii. Jednak zanim tam dodarliśmy od razu mogłam stwierdzić że panuje tam niezła wrzawa bo wrzaski było słychać na pół Magnoli. Gdy byliśmy już prawie przy gildii nagle na zewnątrz wypadł Van. Dosłownie. Przeleciał kawałek a potem zarył o chodnik. I oczywiście jak zawsze miał na sobie same spodnie. Podniósł się szybko i nie zważając na to że jego twarz była cała czerwona wrzasnął
- Poczekaj no, niech ja cię dorwę! – Już miał wrócić do środka ale został powstrzymany
- Van! – Odezwał się Saylen i spojrzał na niego karcącym wzrokiem. Chłopak odwrócił się i najwidoczniej dopiero teraz nas zauważył.
- No w końcu wróciliście! Gdzie wyście byli tyle czasu!? Zresztą nie ważne… powiem tylko że… - nagle urwał bo dostał w tył głowy drewnianym kuflem. Odwrócił się z rządzą mordu w oczach i wrzasnął
- Teraz przegiąłeś Gray! Już nie żyjesz! – Po czym pognał z powrotem do gildii. Stałam przez chwilkę lekko zdezorientowana, a później parsknęłam śmiechem. Cieszyłam się że drużyna Białych Piór zaprzyjaźniła się z członkami Fairy Tail. Ribu i Ian zostali na zewnątrz a my weszliśmy do środka i to co tam zobaczyłam sprawiło że poczułam się jakoś lżej. Przez kilka ostatnich dni cały czas byłam spięta i podenerwowana, a teraz poczułam się o wiele lepiej. Ruszyłam w stronę baru rozglądając się przy tym. Na każdym kroku ktoś się z kimś bił, ktoś się kłócił, śmiał głośno, lub żywo z kimś rozmawiał. Dostrzegłam Van’a i Gray’a którzy szarpali się i niemal bili ale jakoś nikt nie kwapił się by ich rozdzielić. Z tego co się dowiedziałam to Van głośno wyraził swoje oburzenie na temat skłonności Gray’a do pozbywania się swoich ubrań, natomiast Gray stwierdził że Van nie jest lepszy czym oczywiście uraził jego dumę i tak doszło do bójki. Pokręciłam tylko głową i podeszłam do baru. Mira oczywiście stała na swoim stanowisku i powitała mnie z uśmiechem
- Witaj Freya. Dawno cię tu nie było. Was także. – Powiedziała zwracając się do Saylena i Frieda.
- Musieliśmy coś załatwić razem z Freyą, ale mamy to już z głowy – Blondyn uśmiechnął się promiennie do dziewczyny, na co tak odpowiedziała uśmiechem który przecież i tak prawie nigdy nie schodził z jej twarzy. Po chwili spojrzała na mojego braciszka i powiedziała
- Fried, Bixlow i Evergreen chyba dziesięć razy pytali mnie czy nie wiem gdzie jesteś. Nie byli zbyt zadowoleni że tak zniknąłeś bez śladu
Zielonowłosy skrzywił się i westchnął.
- Oni mnie chyba rozszarpią jak się im na oczy pokażę. Mieliśmy iść na misję, ale przez… tą sprawę którą załatwialiśmy, kompletnie o tym zapominałem. Powinienem ich przeprosić
- Ale najpierw lepiej odpocznij trochę. Jesteś strasznie blady. Jesteś pewien że nic ci nie jest?  - Spytałam z niepokojem. W czasie drogi powrotnej zadawałam mu to pytanie chyba z pięć razy, a on cały czas upierał się że to tylko zmęczenie. Jednak ja nie byłam tego taka pewna. Zwykłe zmęczenie nie powinno osłabić go tak bardzo
- Nie, mówię ci Freya że to tylko zmęczenie. Nic mi nie jest! – Fried uśmiechnął się lekko, a później odwrócił się, zrobił kilka kroków do przodu… i wtedy zachwiał się do tyłu, a sekundę później padł na podłogę nieprzytomny.
- Fried! – krzyknęłam przerażona i podbiegłam do niego a Mira szybko wybiegła zza baru. Uklękłam koło niego i ze strachem stwierdziłam, że jego oddech jest bardzo nieregularny. Wszyscy w gildii porzucili swoje dotychczasowe zajęcia i zebrali się wokół by zobaczyć co się stało. Mira przepchała się pomiędzy nimi i spojrzała na Frieda z niepokojem a później zawołała
- Odsuńcie się wszyscy! Dajcie mu oddychać. Elfman! Zabierz go do lecznicy!
- Tak jest!
Ludzie rozstąpili się by zrobić miejsce białowłosemu, który wziął mojego brata i zaniósł go do lecznicy. Po chwili Fried leżał już na łóżku a przy nim stała Wendy próbująca go uleczyć. Oprócz niej w sali byłam jeszcze ja, Mira i Saylen. Wendy starała się jak mogła ale po kilkunastu minutach opuściła ręce i powiedziała smutno
- Nie mogę go wyleczyć. Nie wiem co mu jest. Ale to coś poważnego.
Niemal zrozpaczona spojrzałam na Frieda. Mojemu bratu coś się stało, a je nie wiem nawet co. Nie wiem jak mu pomóc! Spojrzałam na niego jeszcze raz i przyjrzałam mu się dokładnie. Gdy mój wzrok spoczął na bandażu na jego ramieniu nagle coś mnie tknęło
- Czy mi się zdaje czy jego ramie spuchło
Wszyscy podążyli za moim wzrokiem i przyznali mi rację. Mira ostrożnie odwiązała bandaż i naszym oczom ukazał się straszny widok. Rana na jego ramieniu wyglądała paskudnie. Ewidentnie była zakażona, a miejsce wokół niej zrobiło się żółte i cuchnęło. Ja i Mira szybko zajęłyśmy się przemywaniem tej rany natomiast Wendy była już gotowa by spróbować ją podleczyć gdy skończymy
- Ale… jak? – szepnął Saylen szeroko otwierając oko. – przecież to tylko draśnięcie! Ta Mantykora tylko go drasnęła!
Zastygłam w bezruchu a spojrzenia wszystkich zwróciły się w stronę blondyna. Ja powoli odwróciłam głowę w jego stronę
- Mantykora? Frida zraniła Mantykora!? – Krzyknęłam i gwałtownie podeszłam do Saylena. Chwyciłam go za bluzkę i potrząsnęłam nim
- Saylen dlaczego do jasnej cholery nie powiedzieliście mi że to Mantykora go zraniła!? – Krzyknęłam zła, załamana i zrozpaczona zarazem
- N… nie sądziłem, że to ważne.
- Ważne! Bardzo! Jad Mantykory jest silnie trujący. To cud że Fried trzymał się na nogach aż do tej pory! Teraz będzie z nim coraz gorzej!
- Skąd ty to wiesz? – Spytała Mira i ona oraz Wendy spojrzały na mnie.  Puściłam Saylena i przegryzłam dolną wargę. Po chwili wahania powiedziałam
- Ja… nie mogę powiedzieć. Ale wiem to na pewno. Możecie mi wierzyć
Dziewczyny kiwnęły głową a białowłosa spytała
- Więc jak go uleczyć?
- Ja… ja nie wie
- Ale ja wiem
Wszyscy odwróciliśmy się gwałtownie. W drzwiach stała Arwena
- Arwena? – Spytałam zaskoczona. Ona szybkim krokiem podeszła do mnie i powiedziała
- Słyszałaś kiedyś o Aeonium?
Pokręciłam przecząco głową i spojrzałam na nią nic nie rozumiejąc
- Jest to roślina która leczy wszystkie rodzaje trucizn, nieważne jaka by nie była. Większość ludzi twierdzi, że to tylko legenda ale ja wiem, że ona istnieje
Patrzyłam na nią przez chwilę po czym powiedziałam stanowczo
- Wiesz gdzie ona rośnie? Znajdę ją-
- Na pewno nie! – Ucięła surowo Arwena a ja byłam zaskoczona jej nagłą reakcją – spójrz na siebie! Ty ledwo stoisz, widać po tobie że jesteś tak zmęczona że przespałabyś tydzień. Na pewno nigdzie nie pójdziesz
- Ale Arwena! Przecież nie mogę tak zostawić Frieda! Muszę mu pomóc! Nie mogę przecież zostawić go na pewną śmierć!
Czarnowłosa skrzyżowała ręce na piersi i zwęziła nieco oczy
- Przecież on nie ma tylko ciebie. Nie jesteście sami.
Jak na zawołanie w tej chwili do lecznicy jak burza wpadli Bixlow i Ever. Chłopak mało się przy tym nie przewrócił, tak się śpieszyli.
- Słyszeliśmy o tym co się stało! Co z Fried’em!? – Spytała od razu Ever i ona i Bixlow spojrzeli na nieprzytomnego Frieda. Bixlow po chwili spojrzał na nas i spytał
- Możemy jakoś pomóc?
Arwena uśmiechnęła się do mnie lekko z wyraźną satysfakcją i nim zdążyłam zrobić cokolwiek odwróciła się do nowo przybyłej dwójki. Szybko wytłumaczyła im że tylko Aeonium może postawić mojego brata na nogi i spytała ich czy podejmą się zdobycie jej. Nie wahali się ani przez sekundę
- Pewnie, że tak! – Zawołali oboje na raz.
Patrzyłam na nich przez chwilkę. Jedyne co udało mi się powiedzieć to ciche „dziękuje” Oni uśmiechnęli się tylko, a Bixlow powiedział
- Nie masz za co dziękować. Zarówno Fried jak i ty jesteście naszymi przyjaciółmi i kompanami z gildii.
- A dla przyjaciół robi się wszystko.  – Dokończyła Ever i w tej chwili ona i Bixlow podnieśli prawe ręce do góry i odwrócili je wieszczem w naszą stronę wystawiając palec wskazujący i kciuk. Nasz znak. Znak Fairy Tail. Zauważyłam że Mira i Wendy uśmiechają się i robią to samo. Arwena tylko uśmiechnęła się leciutko, prawie niewidocznie pod nosem, a Saylen posłał mi szeroki uśmiech. A ja… schyliłam głową i podniosłam drżącą rękę do góry robiąc to samo co moi kompani z Fairy Tail. Jednak zrobiłam to lewą ręką. Tak by było widać mój znak
- Ruszajmy więc! Nie ma czasu do stracenia! – Zawołał Bixlow. Arwena spojrzała na niego i wyszła z pomieszczenia. Usłyszałam jeszcze jak mówi
- Chodźcie. Powiem wam gdzie rośnie ta roślina
Bixlow i Ever spojrzeli na siebie a sekundę później już ich nie było. Patrzyłam jeszcze przez chwilkę na miejsce w którym zniknęli, a później odwróciłam się by stanąć twarzą w twarz z Mirą. Białowłosa położyła mi rękę na ramieniu i powiedziała
- Też się o niego martwię… ale musimy wierzyć że uda im się zdobyć tą roślinę na czas. Nie możemy wątpić.
- Wszystko będzie dobrze Freya-san. Uratujemy go.  – Wendy podeszła do nas i uśmiechnęła się.
- Musisz wierzyć że im się uda – Powiedział Saylen i uśmiechnął się do mnie ciepło. Odwzajemniłam uśmiech choć zrobiłam to chyba dość krzywo. Blondyn  po chwili wyszedł, a Wendy po kilku sekundach zrobiła to samo zostawiając mnie z Mirą. Białowłosa patrzyła na mnie przez chwilkę, a później odwróciła się i podeszła do nieprzytomnego Frieda. Spojrzała na niego a później dotknęła jego ręki. Zobaczyłam że Mira podnosi rękę do oczu i przeciera je, ale gdy odwróciła się do mnie na jej twarzy nie widziałam ani jednej łzy.
- Freya… - odezwała się dość cichym głosem – Ja muszę wracać do pracy. Zostaniesz z nim, prawda?
- Oczywiście! Nie mam zamiaru się stąd ruszać… nie zostawię go samego.
Mira uśmiechnęła się lekko i powiedziała
- To dobrze. Nie będę się aż tak martwić wiedząc że przy nim jesteś. I Freya… odpocznij trochę. Przyda ci się to.
Białowłosa położyła mi jeszcze rękę na ramieniu, a później wyszła. Powoli podeszłam do łóżka na którym leżał mój brat i spojrzałam na niego. Jak na razie oddychał spokojnie ale wiedziałam że w każdej chwili może się to zmienić. Usiadłam na  łóżku obok i spojrzałam na niego smutno. To wszystko moja wina. Jaka ja byłam głupia zabierając ich ze sobą do Magistrali! Co ja sobie myślałam!? Dobrze przynajmniej że Saylen’owi nic się nie stało. Spojrzałam jeszcze raz na Frieda a później ukryłam twarz w dłoniach. To wszystko moja wina! Nie tylko dlatego że zabrałam ich ze sobą! Powinnam od razu spytać kto i jak zranił mojego brata. Przecież dobrze wiedziałam, że niektóre stworzenia z Magistrali mają w sobie silnie trujący jad! A jednak nie spytałam! Może, po prostu tak się cieszyłam że wszystko zakończyło się szczęśliwie że nie pomyślałam o tym? Nagle moje rozmyślenia przerwał cichy jęk. Szybko podniosłam głową i spojrzałam na Frieda. Mocno zaciskał oczy i kręcił się na łóżku zaciskając przy tym ręce. Podeszłam do niego szybko i chciała sprawdzić czy nie ma gorączki, ale gdy tylko go dotknęłam on szarpnął się jeszcze mocniej i krzyknął jakby z bólu. Cofnęłam się o krok przestraszona tym wszystkim, ale już sekundę później zapanowałam nad sobą. Przytrzymałam go by się nie rzucał co nie było trudne zważając na to że był bardzo osłabiony.
- Spokojnie. Uspokój się, proszę. – Szepnęłam. Nie wiedziałam czy mówię to by uspokoić jego czy może samą siebie. Prawdopodobnie z obu powodów. Mój głos chyba przedostał się do jego podświadomości po przestał się aż tak rzucać jednak  widziałam że nadal cierpi. Przyłożyłam dłoń do jego czoła jednak natychmiast ją cofnęłam. Był rozpalony! Szybko wybiegłam z pomieszczenia i już po chwili wróciłam z okładem, który powinien zbić gorączkę. Gdy przyłożyłam chłodny materiał do czoła Frieda uspokoił się nieco. Zaczął oddychać wolniej i spokojniej. Przestał także tak kurczowo zaciskać powieki. Odetchnęłam z ulgą jednak po kilku minutach mój niepokój powrócił znowu. Fried szarpnął się raz za to bardzo gwałtownie a później krzyknął
- Nie! Nie możesz! – Krzyknął rozpaczliwie jakby starał się kogoś przed czymś powstrzymać. Podeszłam do niego jednak zatrzymałam się tuż przy jego łóżku. Nie wiedziałam co robić. Mogłam jedynie chwycić go za rękę żeby wiedział że nie jest sam.
- Przestań, proszę! – krzyczał dalej – Nie możesz jej tego robić! Ona się boi! Nie widzisz jaka jest przestraszona!?  Ona boi się latać!
W tej chwili wszystko zrozumiałam. Przez truciznę poczucie czasu zaczęło mieszać mu się w głowie. Wracały do niego dawne wspomnienia. A teraz właśnie przeżywał jedną z chwil gdy nasz ojciec znęcał się nade mną.
- Zostaw ją! Daj jej spokój! Nie! Wilczku!
Mimowolnie kącik moich ust wygiął się delikatnie ku górze, a z oczu popłynęły łzy. Gdy byliśmy dziećmi Fried nie raz mówił na mnie „wilczek”. Dzięki temu starał się wywołać na mojej twarzy uśmiech który rzadko towarzyszył mi podczas cierpień jakie fundował nam nasz ojciec
- Wilczku… - To ostatnie słowo było prawie niedosłyszane. Fried przestał krzyczeć i rozluźnił ręce. Oddychał teraz spokojniej a na jego twarzy zobaczyłam ulgę. Otarłam łzy z twarzy i ścisnęłam jeszcze mocniej rękę mojego brata. Po chwili spojrzałam w górę i szepnęłam
- Bixlow… Ever… proszę, pośpieszcie się…

W następnym rozdziale:

„- Fried-san… - Patrzył na niego przez chwilkę a póżniej zwrócił wzrok w moją stronę – On wyzdrowieje prawda Freya-san?
- Tak Ribu, na pewno – Powiedziałam, chociaż czułam jak w moich oczach zbierają się łzy.”

„- Freya! Nie zmieniaj tematu!
- Nie zmieniam…
- No więc? – Dopytywała Mira – Coś jest między wami?
- Powietrze chyba”

„- Ty idioto! – Krzyknęłam – Jak mogłeś zrobić coś takiego!?”

„- Byłaś z nim na randce!? Czemu ja nic o tym nie wiem!?


„- Ale Freya! Przecież miedzy wami iskrzy!”

sobota, 29 czerwca 2013

Rozdział 18: Pożegnanie


Po kilku godzinach lotu z małymi przerwami, w końcu dotarliśmy do celu. Z wielką ulgą postawiłam swe stopy na ziemi. Czułam że po tym locie mój lęk przed lataniem jeszcze bardziej się pogłębił. Jednak nie było teraz czasu na myślenie o tym. Zostawiłam Ian’a w bezpiecznym miejscu a sama razem z Dorianem udałam się do Magistrali. Gdy byliśmy już na miejscu naszym oczom ukazał się straszny widok. W Magistrali trwała walka! Korredy, Vea, Mantykora i jeszcze kilkanaście innych stworzeń walczyły przeciwko Centaurom, Wilkołakom, Jednorożcom i mnóstwem innych istot. Z tego co zauważyłam udało się na mówić do walki dużą część stworzeń które nie chciały się angażować w ten konflikt. Dostrzegłam także Frieda i Saylene którzy także walczyli starając się pomóc jak tylko mogli. Oblicze Doriena na ten widok pociemniało od gniewu. Feniks wzbił się w powietrze i wydał z siebie wysoki przeciągły ryk. Walka natychmiast ustała a wszyscy zwrócili się w jego stronę gdyż do tej pory nikt go nie zauważył. Widziałam że strona Korredów wyraźnie się przeraziła a niektórzy nawet cofnęli się o kilka kroków. Natomiast nasza strona odetchnęła z ulgą, niektórzy nawet opadli ze zmęczenia na ziemię. Dorien rozejrzał się po wszystkich i zawołał donośnym głosem
- Co tu się dzieje!? Doprawdy! Nie sadziłem że może dojść do czegoś takiego! Mastema! – Krzyknął i spojrzał na Korredy, które natychmiast rozstąpiły się by zrobić miejsce swojemu przywódcy. Największy z pośród tych wrednych stworzeń przeszedł na przód i stanął przed Dorien’em, który spojrzał na niego z góry i odezwał się surowym głosem
- Mastema! Nie spodziewałem się że jesteś zdolny do czegoś takiego! Jak mogłeś posunąć się do tak haniebnych czynów!?
Przywódca Korredów jakby skurczył się pod ostrym spojrzeniem feniksa i odezwał się bardziej piskliwym głosem niż zawsze
- Sebastianie ja musiałem, ty nie rozumiesz e że…
- Zamilcz! – Wrzasnął feniks, a jego głos odbił się echem po całym terenie. – Od dzisiaj wszyscy macie się do mnie zwracać Dorien! Sebastiana już nie ma, od teraz to jest moje imię! Myrosie!
Feniks zwrócił się w stronę centaurów, a ich przywódca wystąpił i podszedł bliżej
- Ty i twoje centaury macie przeszukać cały teren należący do Korredów! Jeśli znajdziecie coś podejrzanego macie to natychmiast tu dostarczyć, zrozumiano?!
- Tak jest! – Myros skłonił się nisko i zaczął wydawać polecenia centaurom po których już po chwili nie było śladu. Mastema natomiast gdy usłyszał rozkaz feniksa stał się jeszcze bardziej podenerwowany
- Dorien zrozum że ja musiałem to zrobić. Wszystko co robiłem, robiłem dla dobra Magistrali!
Feniks powoli odwrócił głowę w stronę Korreda i spojrzał na niego tak że ten aż się cofnął. Patrzył na niego wręcz z obrzydzeniem
- Na litość, Mastema miejże trochę godności i przestań się przede mną płaszczyć! Dobrze wiesz co zrobiłeś, a te kłamstwa wyssane z palca tylko pogarszają twoją i tak już nędzną sytuację!
- Ale…!
- Zamilcz! – Wrzasnął feniks będąc już naprawdę na skraju cierpliwości – zejdź mi z oczu ty nędzny, plugawy psie! Rok! – Krzyknął feniks i po chwili koło niego wylądował ogromny ptak z zabandażowaną lewą nogą. Rok został ranny we wcześniejszej walce ale już dochodził do siebie – Zabierz tego śmiecie z przed moich oczu! Zamknij go w celi na Lazurowym Wzgórzu i pilnuj go. Później pomyślę jak go ukarać
Rok kiwnął głową i chwycił Mastema w szpony a później zniknął razem z nim. Resztą Korredów zajęły się Minotaury. Zaprowadził ich i pozamykały w celach razem z tymi którzy ich wspierali. Stojąc nieco na uboczu spojrzałam na feniksa który był gorliwe i życzliwie witany przez wszystkich i uśmiechnęłam się. W tej samej chwili podeszli do mnie Saylen i Fried
- Udało ci się! Znałaś go! – Zawołał uradowany blondyn i uśmiechnął się do mnie promiennie. Fried tylko uśmiechnął się lekko i bez wahania powiedział
- Nigdy nie wątpiłem w to że ci się uda
Spojrzałam na niego unosząc jedną brew i podparłam się pod bok
- Czyżby?
W następnej chwili jednak spostrzegłam coś co mnie zaniepokoiło. Na jego ramieniu dostrzegłam bandaż więc czym prędzej spytałam
- Co ci się stało?
Fried spojrzał na swoje ramie a później niedbale machnął ręką
- To nic! Mała rana, właściwie zadrapanie nic mi nie będzie!
Przyjrzałam mu się i spytałam nie do końca przekonana
- Jesteś pewien? Wyglądasz jakoś blado
- Daj spokój Freya! Od takiego małego zadrapania nie umrę!
Już bardziej przekonana uśmiechnęłam się lekko i kiwnęłam głową. Za pewne ma racje. To tylko zadrapanie. Jednak nie myślałam o tym ponieważ w tej samej chwili usłyszałam odgłos kopyt, a po chwili pojawił się Felix. Skłonił się przed Dorien’em i powiedział
- Spójrz co znaleźliśmy w siedzibie Mastema – Felix wyjął średniej wielkości butelkę która do połowy była zapełniona jakimś zielonkawym płynem. Była na niej także dość dziwna nalepka przedstawiająca dwa węże skrzyżowane ze sobą i rozrywające ptaka na strzępy. Ściągnęłam brwi i zmrużyłam lekko oczy. Miałam dziwne wrażenie że już gdzieś widziałam ten symbol ale nie wiedziałam gdzie.
- Już zajęliśmy się analizą tego płynu, ale na 99% jest to silna trucizna.
Feniks spojrzał na mnie i powiedział
- No i wszystko jasne.
Kiwnęłam głową jednak nie powiedziałam nic. Po głowie nadal krążyła mi myśl o tym symbolu i nie dawała mi spokoju. Po chwili jednak potrząsnęłam głową chcąc odpędzić od siebie te myśli. Gdy nie będę sobie tym zaprzątać głowy samo mi się przypomni.

***Kilka godzin później***

- Jesteście pewni? – Spytał Dorien z lekkim smutkiem w głosie. Ja, Fried, Saylen i Ribu byliśmy już gotowi do drogi powrotnej i właśnie mieliśmy opuszczać Magistralę. Uśmiechnęłam się do feniksa i powiedziałam
- Tak, tak będzie najlepiej. Powinniśmy już wracać.
- W takim razie nie będę was zatrzymywał. Powiem tylko, że mam u was wielki dług wdzięczności. Nie wiem co by się stało gdyby nie wy.
Machnęłam niedbale ręką i powiedziałam
- Daj spokój. To nic takiego.
- Nigdy nie zapomnę tego co zrobiliście. – Feniks spojrzał na mnie i uśmiechnął się, a ja tylko kiwnęłam głową z uśmiechem. Pożegnaliśmy się z Dorien’em i już po chwili opuściliśmy Magistralę. Saylen przeciągnął się i powiedział
- Dobrze, że wszystko skończyło się dobrze.
Fried kiwnął głową i uśmiechnął się lekko
- Wracajmy już 
- Czekajcie chwilkę! – Zawołałam i nim oni zdążyli spytać o cokolwiek odwróciłam się na pięcie i ruszyłam przed siebie. Wróciłam po kilku minutach prowadząc za sobą Ian’a. Saylen i Fried byli szczerze zdziwieni widokiem konia natomiast Ribu zamerdał ogonem niczym pies
- To koń! Skąd go masz? – Zawołał Ribu i podszedł bliżej by dokładniej się mu przyjrzeć.
- Powiedzmy, że jego poprzedni właściciel dopuścił się karygodnego czynu w stosunku do niego, dlatego delikatnie wyperswadowałam mu iż zachowuje się niegodziwie, a on w ramach wdzięczności za to że uświadomiłam mu iż zachowuje się niewłaściwie, dał mi swojego konia – Powiedziałam i uśmiechnęłam się szeroko. Saylen i Fried wymienili szybkie spojrzenia,  a później spojrzeli na mnie jak na idiotkę
- I ty sądzisz, że my w to uwierzymy? – Powiedział Fried unosząc jedną brew. – Masz nas za idiotów?
 Posłałam mu mordercze spojrzenie jednak nic nie powiedziałam i tylko zrobiłam naburmuszoną minę. Mój braciszek westchnął cierpiętniczo i powiedział
- Nie ważne już. – Po tych słowach podszedł do konia i pogłaskał go po pysku na co ten zarżał przyjaźnie. Zielonowłosy uśmiechnął się lekko i spytał
- Jak się nazywa?
- Ian.
Fried stał przez chwile patrząc na konia po czym odwrócił się i powiedział.
- Ruszajmy.

W następnym rozdziale:

„- Van! – Odezwał się Saylen i spojrzał na niego karcącym wzrokiem. Chłopak odwrócił się i najwidoczniej dopiero teraz nas zauważył.
- No w końcu wróciliście! Gdzie wyście byli tyle czasu!? Zresztą nie ważne… powiem tylko że… - nagle urwał bo dostał w tył głowy drewnianym kuflem. Odwrócił się z rządzą mordu w oczach i wrzasnął
- Teraz przegiąłeś Gray! Już nie żyjesz!”

„- Więc jak go uleczyć?
- Ja… ja nie wie
- Ale ja wiem
Wszyscy odwróciliśmy się gwałtownie. W drzwiach stała Arwena
- Arwena? – Spytałam zaskoczona. Ona szybkim krokiem podeszła do mnie i powiedziała
- Słyszałaś kiedyś o Aeonium?”

„- Nie! Nie możesz! – Krzyknął rozpaczliwie jakby starał się kogoś przed czymś powstrzymać. Podeszłam do niego jednak zatrzymałam się tuż przy jego łóżku. Nie wiedziałam co robić. Mogłam jedynie chwycić go za rękę żeby wiedział że nie jest sam.

- Przestań, proszę! – krzyczał dalej – Nie możesz jej tego robić! Ona się boi! Nie widzisz jaka jest przestraszona!?„

sobota, 25 maja 2013

Rozdział 17: Feniks


Na początek chciałam bardzo przeprosić, że notki nie było tak długo. Miałam bardzo dużo zajęć na głowie i nie miałam za bardzo czasu na pisanie. Więc z całego serca rzepraszam że musieliście tyle czekać. A notkę dedykuje wszystkim moim czytelnikom! ^^
***

Spojrzałam na Ian’a i uśmiechnęłam się.
- Poczekaj tu. Niedługo wrócę.
Koń zarżał i wstrząsnął grzywą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się wspinać. Przez rany na plecach i nodze szło mi dość ciężko. Wspinałam się już od dobrych dwudziestu minut, a nie byłam jeszcze nawet w połowie. W dodatku niebo było zachmurzone i najwidoczniej zbierało się na deszcz. Po jakichś pięciu minutach moje obawy sprawdziły się. Zaczęło lać. Zaklęłam pod nosem, ale szłam dalej. A przynajmniej próbowałam, jednak śliska od deszczu skała uniemożliwiała mi to. Udało mi się znaleźć małą skalną półkę na której mogłam odpocząć i przeczekać tą pogodę. Byłam zła. Cały świat chyba uparł się na to bym nie dodarła do celu. Okryłam się płaszczem i westchnęłam. Podkuliłam pod siebie nogi i oparłam na nich ręce, a później spojrzałam w niebo. Mam tylko nadzieje, że nie rozpęta się burza i nie tylko dlatego, że uniemożliwiłoby mi to dalszą wędrówkę. Nie lubię burzy. Nie lubię grzmotów i piorunów. W dzieciństwie wręcz drżałam na samą myśl o piorunach. Teraz przezwyciężyłam ten lęk, ale czasami nadal przechodzą mnie dreszcze gdy słyszę grzmoty. Spuściłam wzrok i spojrzałam w dół. Nie było widać już ani ziemi ani Ian’a. Nawet nie wiem ile czasu zajmie mi ta wspinaczka. A co jeśli to wszystko okaże się daremne? Co jeśli Sebastiana tu nie ma? Pokręciłam głową by odrzucić wątpliwości. Nie mogę teraz myśleć o takich rzeczach. Nagle moją uwagę przykuło coś czerwono złotego leżącego na skraju skalnej półki. Podniosłam to coś i wtedy moje serce zabiło szybciej. To było pióro. Czerwono złote pióro. Pióro feniksa! Szybko podeszłam do krawędzi półki i spojrzałam w górę. Jednak niczego nie dostrzegłam. Ale pióro to był wystarczający dowód! Sebastian tu jest! Miałam wielką ochotę zacząć się wspinać, ale wiedziałam że w taką pogodę mogłoby to zakończyć się bardzo nieprzyjemnie. Więc postanowiłam wykorzystać ten czas na odpoczynek. Opadłam się plecami i zamknęłam oczy. Nie spałam jednak. Cały czas nasłuchiwałam czy spadające krople wiąż rozbijają się o twardą skałę. Deszcz padał jeszcze około piętnastu minut. Gdy w końcu zaczęło wychodzić słońce, wstałam. Założyłam rękawiczki by zredukować trochę śliskość skały i zaczęłam się ponownie wspinać. Dotarcie na sam szczyt zajęło mi około dwóch godzin z małymi odpoczynkami. Gdy w końcu mój wspinaczka skończyła się byłam już naprawdę wykończona. Ale nie mogłam odpocząć. Jeszcze nie. Zaczęłam się rozglądać. Nagle usłyszałam charakterystyczny odgłos skrzydeł. Spojrzałam w tamtym kierunku i zobaczyłam dość duże skalne wniesienie, a za nim ujrzałam kawałek czerwono złotego upierzenia. Szybko ruszyłam w tamtą stronę. Gdy obeszłam wzniesienie dookoła moim oczom ukazał się wspaniały czerwono złoty feniks. Był wielki, a jego ogon płonął pięknym szkarłatnym ogniem. Gniazdo w którym siedział pachniało cynamonem i kadzidłem. Feniks jak na razie mnie nie zauważył. Uśmiechnęłam się i zawołałam
- Miło cię widzieć Sebastianie!
On zdumiony spojrzał w dół, a gdy mnie dostrzegł jego zdziwienie stało się jeszcze większe
- Freya? Skąd ty się tu wzięłaś?
- Wspięłam się. Choć muszę przyznać że było to strasznie męczące – powiedziałam masując obolałe ramie – Nie mogłeś sobie wybrać jakiegoś bardziej dogodnego miejsca?
Feniks zaśmiał się choć bardziej przypominało to dźwięk jaki wydaje z siebie orzeł tylko, że dwadzieścia razy donośniejszy. Po chwili Sebastian spojrzał na mnie i spytał
- Więc, co cię tu sprowadza?
Natychmiast spoważniałam i powiedziałam
- Nie wiem czy wiesz, ale pod twoją nieobecność w Magistrali dzieją się straszne rzeczy. Korredy zaczęły się rządzić, zastraszać innych i się nad nimi znęcać.
Sebastian patrzył na mnie przez chwilę, a później westchnął głęboko
- Obawiałem się że może dojść do czegoś takiego. Czy ktoś zginął?
- Maxaris…
Feniks nie odezwał się, ale widziałam w jego oczach wielki smutek. Przez chwile panowała cisza, ale w końcu się odezwał
- Domyślam się, że te rany na twoim ciele to też ich wina?
Uśmiechnęłam się nie wesoło i pokręciłam głową
- Vea. To jego sprawka.
- A więc Vea też się do nich przyłączył… - mruknął do siebie Sebastian
- I dziwi się co? Wiesz jaki on jest. Po za tym gdy mieszkałam w Magistrali dwa razy próbował mnie zabić. I o mało co nie rzucił Ribu na pożarcie Krakenowi, pamiętasz?
- Pamiętam, niestety…
- Sebastianie… co właściwie się stało? Dlaczego akurat teraz musiałeś narodzić się na nowo? Czemu nie podczas przesilenia zimowego?
Feniks spojrzał mi w oczy i milczał przez chwilkę. W końcu odezwał się przygnębionym głosem
- Zostałem otruty.
Rozszerzyłam oczy ze zdumienia, a on kontynuował
- Nie wiem kto to zrobił, nie wiem jak, ale była to tak silna trucizna że moje ciało prawie całkowicie opadło z sił. Mimo, że tego nie chciałem musiałem opuścić Magistralę i udać się w to miejsce by narodzić się na nowo. Miałem nadzieje że moje obawy się nie sprawdzą… że wszystko będzie w porządku… ale niestety przeliczyłem się.
- Korredy… - mruknęłam, a Sebastian spojrzał na mnie – Korredy… jestem pewna, że to ich wina. To na pewno one cię otruły!
Feniks zamknął oczy i powiedział
- Bardzo chciałbym wierzyć, że to nie może być prawda, ale… myślę że twoje przypuszczenia mogą okazać się słuszne. Niestety… miną jeszcze co najmniej dwa dni zanim uda mi się odzyskać wszystkie siły i nim będę mógł powrócić do Magistrali
-Hm… może nie koniecznie – Uśmiechnęłam się i zaczęłam grzebać w plecaku. Po chwili wyjęłam szczelnie zapakowane zawiniątko. Rozwinęłam je i moim oczom ukazał się duży, soczyście wyglądający owoc o żółto czerwonej skórce z fioletowymi plamami. Sebastian rozszerzył nieco oczy na jego widok i sapnął
- Skąd ty…?
- Od Myrosa. Nie pytaj skąd on go miał, nie powiedział mi. Ale o ile się orientuje dzięki niemu szybciej odzyskasz siły czyż nie?
- Tak! Dzięki niemu będę gotowy do drogi w góra pół godziny!
- No to smacznego!
Podrzuciłam owoc do góry, a feniks zręcznie złapał go w dziób i połknął. Potem zamknął oczy i znieruchomiał. Wiedziałam, że zbiera siły i nie chcąc mu przeszkadzać usiadłam na ziemi i oparłam się o skałę. Wzniosłam głowę w stronę nieba i zamknęłam oczy oczekując, aż Sebastian nabierze sił. Po jakichś trzydziestu minutach usłyszałam szelest skrzydeł. Otworzyłam oczy i ujrzałam feniksa w pełnej okazałości z rozpostartymi szeroko skrzydłami. Wstałam i uśmiechnęłam się
- Widzę że już jesteś gotowy.
- Owszem, jestem teraz w pełni sił
- Zatem ruszajmy Sebastianie!
Jednak on nie ruszył się i tylko pokręcił głową
- Już nie jestem Sebastianem. Sebastian zakończył swe życie tam – odwrócił głowę i machnął ogonem w stronę gniazda wzbijając tym samym w powietrze część popiołu spoczywającego w nim. – Od dziś będę zwał się Dorien!
Uśmiechnęłam się i powiedziałam
- A więc Dorien… ruszajmy!
Feniks wydał z siebie donośny dźwięk i rozpostarł szeroko skrzydła, a później schylił głowę i spojrzał na mnie z figlarnym błyskiem w oku
- Wsiadaj.
Cofnęłam się o krok nie będąc zachwycona tym pomysłem
- Może lepiej nie? Wiesz, że nie lubię latać…
- Nie uważasz, że tak będzie szybciej? – Powiedział z rozbawieniem w głosie
- Może i tak… ale na dole czeka na mnie mój koń
- Masz konia? W takim razie polecimy tylko na dół – W jego głosie było wyraźnie słychać rozbawienie. Westchnęłam cierpiętniczo i podeszłam do niego
- Niech ci będzie. Ale jak spadnę to będzie twoja wina!
- Oczywiście! Biorę pełną odpowiedzialność na siebie! – zaśmiał się Dorien. Z lekkim wahaniem wsiadłam na niego i objęłam rękami jego szyję kurczowo się jej trzymając. Feniks rozpostarł szeroko skrzydła i machnął nimi, a ja pisnęłam jak małą dziewczynka i jeszcze mocniej chwyciłam się jego szyi. Dorien tylko wydał z siebie dźwięk przypominający śmiech i wzbił się w powietrze
- Tylko leć powoli! – Pisnęłam i zamknęłam oczy. Feniks znów wydał z siebie ten dźwięk, a później… wzbił się wysoko do góry, zatoczył koło i zaczął szybko pikować w dół. Pisnęłam i tak mocno chwyciłam się jego szyi że dziwię się że go nie udusiłam
- Dorien!!! – Wrzasnęłam łamiącym się głosem – Zwolnij, proszę cię!
Feniks obejrzał się na mnie, a później rozłożył szeroko skrzydła i zwolnił, tak że teraz delikatnie opadaliśmy w dół. Dorien odwrócił głowę by spojrzeć na mnie i powiedział łagodnym głosem
- Przepraszam Freya, wiedziałem że boisz się latać, ale nie wiedziałem że aż tak. Ale… czemu, aż tak się tego boisz?
Przetarłam oczy ręką i pociągnęłam nosem, a później wzięłam głęboki oddech
- Gdy byłam mała, ojciec często mnie karał. Czasami gdy byłam nieposłuszna, ale przeważnie robił to dla własnej przyjemności. Siadał wtedy na jednego ze swoich oddanych gryfów i brał mnie ze sobą, a gdy byliśmy już wysoko łapał mnie za ubranie i trzymał tak jakby zamierzał mnie zaraz puścić. I nawet czasami to robił… puszczał mnie i delektował się moim przerażeniem, a później w ostatniej chwili kazał mnie łapać gryfowi. Dlatego tak panicznie boję się latać… bo zawsze przypomina mi się jak wiele razy mogłam zginąć gdyby tylko gryf popełnił jakiś błąd…
Feniks patrzył na mnie przez chwilę, a później odwrócił głowę z powrotem do przodu i powiedział
- Przepraszam, nie powinienem lecieć tak szybko wiedząc że boisz się latać. Nie chciałem cię przestraszyć
Uśmiechnęłam się lekko i poklepałam go po szyi
- Nie przepraszaj, to przecież nie twoja wina. Po za tym… latanie z tobą nie jest takie złe.
Feniks wstrząsnął głową i uśmiechnął się. Po kilkunastu minutach powolnego lotu w końcu byliśmy na ziemi. Ian na widok Doriena spiął się na tylnie nogi i zaczął młócić kopytami powietrze oraz niespokojnie rżeć. Szybko zeskoczyłam z szyi feniksa i podbiegłam do konia. Uniosłam wysoko ręce i zaczęłam mówić do niego, a gdy jego kopyta znalazły się z powrotem na ziemi, podeszłam do niego bliżej i zaczęłam go głaskać po pysku. Gdy Ian już w miarę się uspokoił podeszłam do Doriena i powiedziałam
- Nie ma czasu do stracenie. Ruszajmy.
- Wiesz…  - zaczął niepewnie feniks i spojrzał na mojego konia – myślę, że gdy polecimy będzie o wiele szybciej.
- Ale przecież nie zostawię Ian’a!
Dorien potrząsnął głową i powiedział
- Nie chcę żebyś go zostawiała. Mogę go ponieść! – Feniks uśmiechnął się szeroko. Ja spojrzałam na Ian’a, a później przeniosłam swój wzrok na Doriena
- Ale… nie wiem czy to dobry pomysł. Możesz go niechcący zranić. I będzie się bał....
- On będzie się bał, czy ty? – Spytał feniks niespodziewanie poważnym i surowym głosem. Po chwili zniżył swoją głowę tak by nasze oczy były na równi i powiedział łagodnie – Posłuchaj Freya, rozumiem, że boisz się latać, rozumiem że masz traumę i że nie pokonasz jej ot tak, ale zależy nam na czasie prawda? Chcesz pomóc wszystkim w Magistrali, prawda? – Spytał, ale nim zdołałam odpowiedzieć, mówił dalej – Oczywiście, że chcesz. Gdybyś nie chciała nie byłoby cię tutaj. Więc, czy będziesz w stanie przezwyciężyć swój lęk by pomóc  przyjaciołom?
W tej chwili pomyślałam o wszystkich z Magistrali. O małym Tachim i reszcie wilkołaków, o Ribu, o Myrosie, o Felixie i o wszystkich innych. A także o Friedzie i Saylenie którzy zostali w Magistrali bo ich o to poprosiłam. Zostali by namówić wszystkich do waliki i by ich ratować. Nie musieli tego robić, nie znali ich wcześniej, a mimo tego zostali. Zrobili to dla mnie. Poczułam, że łzy zbierają mi się w oczach jednak otarłam je nim zdążyły popłynąć. Spojrzałam na Doriena i powiedziałam
- Zrobię to!
- Jesteś pewna? Wiesz, że będę musiał lecieć szybko?
- Nie ważne! Zrobię to! Postaram się wytrzymać!
Feniks potrząsnął głową i uśmiechnął się, a później powiedział
- W takim razie wsiadaj!
Z lekkim wahaniem wspięłam się na szyję feniksa i usiadłam na nim. On uśmiechnął się do mnie i machnął skrzydłami. Gdy wzbiliśmy się w powietrze pisnęłam cicho i jeszcze mocniej chwyciłam się szyi Doriena. Ian zarżał nerwowo i cofnął się o kilka kroków. Feniks delikatnie podleciał nad niego i złapał go swoimi szponami, ale w taki sposób by go nie zranić. Potem Dorien wzbił się wyżej i zaczął lecieć. Mój koń rżał dziko i wierzgał na wszystkie strony. Zaczęłam do niego wołać by się uspokoił, ale to nie działało. Przełknęłam głośno ślinę i odchyliłam się w bok by spojrzeć na Ian’a co było błędem. Myślałam, że dostanę palpitacji serca gdy zobaczyłam jak wysoko jesteśmy. Przylgnęłam szybko do szyi feniksa i zamknęłam oczy. Wiedziałam jednak, że muszę się choć trochę uspokoić. Po kilku minutach znowu, nie śpiesząc się przechyliłam się w bok. Starałam się skupić wzrok na moim koniu by nie patrzeć w dół. Zaczęłam mówić do niego miękkim i spokojnym głosem. Po kilku minutach dało to pożądany efekt. Ian się uspokoił i najwidoczniej już się tak nie bał. Odetchnęłam z ulgą i szybko wróciłam do pozycji w jakiej znajdowałam się na początku. Przycisnęłam głowę do szyi Doriena i zamknęłam oczy. Dopiero teraz uświadomiłam sobie jak szybko i wysoko lecimy i że serce bije mi jak oszalałe. Zacisnęłam ręce jeszcze bardziej i miałam wrażenie że z moich oczu w każdej chwili mogą popłynąć łzy. Jednak starałam się trzymać i się nie rozpłakać. Po jakiejś godzinie lotu w ciszy nagle usłyszałam głos Doriena.
- No i jak się trzymasz?
Otworzyłam oczy i syknęłam przez zęby
- Świetnie, wspaniale. Nigdy nie czułam się lepiej…
Feniks spojrzał na mnie takim wzrokiem jakby chciał dać mi do zrozumienia, że głęboko powątpiewa w prawdziwość moich słów. Westchnęłam i powiedziałam
- Dobra… tak naprawdę boją się jak nigdy. Jestem przerażona!
- Nie wyglądasz – Feniks uśmiechnął się a później z powrotem spojrzał przed siebie
Westchnęłam ponownie i już nic więcej nie powiedziałam. Przycisnęłam głowę do szyi feniksa i zamknęłam oczy. Serce nadal biło mi jak oszalałe.

W następnym rozdziale:

„- Sebastianie ja musiałem, ty nie rozumiesz że…
- Zamilcz! – Wrzasnął feniks, a jego głos odbił się echem po całym terenie. – Od dzisiaj wszyscy macie się do mnie zwracać Dorien! Sebastiana już nie ma, od teraz to jest moje imię! Myrosie!
Feniks zwrócił się w stronę centaurów, a ich przywódca wystąpił i podszedł bliżej
- Ty i twoje centaury macie przeszukać cały teren należący do Korredów! Jeśli znajdziecie coś podejrzanego macie to natychmiast tu dostarczyć, zrozumiano?!”



„- Spójrz co znaleźliśmy w siedzibie Mastema – Felix wyjął średniej wielkości butelkę która do połowy była zapełniona jakimś zielonkawym płynem. Była na niej także dość dziwna nalepka przedstawiająca dwa węże skrzyżowane ze sobą i rozrywające ptaka na strzępy. Ściągnęłam brwi i zmrużyłam lekko oczy. Miałam dziwne wrażenie że już gdzieś widziałam ten symbol ale nie wiedziałam gdzie„

piątek, 19 kwietnia 2013

Rozdział 16: Walka


- Vea!– krzyknęłam patrząc na Wywerna z nienawiścią. Ten tylko wylądował na ziemi, a jego pysk wykrzywił się w czymś na kształt uśmiechu
- Słyszałem, że chcesz odnaleźć Sebastiana. Myślisz, że tak łatwo ci na to pozwolę? Teraz gdy go nie ma wreszcie jest dobrze.
- Dobrze!? Ciekawe dla kogo!? Dla ciebie i Korredów!?
- Owszem. Hehe… nawet sobie nie zdajesz sprawy co naprawdę się tu dzieje, a chcesz interweniować? Jesteś żałosna!  - Vea zmrużył oczy a po chwili mruknął do siebie – Chociaż Korredy nie są lepsze. Gdyby nie ON nigdy nie pozbyły by się tego przeklętego feniksa
- On!? Jaki „on!”!? Gadaj Vea!
Wywern spojrzał na mnie szybko, a później jego pysk znowu wykrzywił się w tym dziwnym uśmieszku
- I tak za dużo już powiedziałem. Ale co tam. I tak zabierzesz te informacje do grobu! - nim skończył mówić to zdanie szybko wzbił się w powietrze i zamachnął się na mnie ogonem. Ja sprawnie odskoczyłam i szybko zaczęłam uciekać. Vea leciał nade mną co chwilę próbując mnie trafić kulą ognia
- Parzy, parzy, parzy! – Krzyknęłam gdy jedna z tych kul przeleciała niebezpiecznie blisko mnie. Spojrzałam na szybującego nade mną Wywerna, a później mruknęłam –Muszę go jakość ściągnąć na ziemie. Nic mu nie zrobię jeśli ciągle będzie tam latał – Mówiąc to gwałtownie skręciłam i wbiegłam do bardziej gęstej części lasu mając nadzieje, że go tam zgubię. Biegnąć robiłam dużo gwałtownych skrętów i zwrotów by jak najbardziej zmylić Wywerna. W końcu przylgnęłam plecami do dużej skały i stanęłam w bezruchu. Vea latał za moimi plecami zataczając kręgi na niebie. Najwidoczniej mnie nie widział
- Wyłaź, wyłaź Freya! I tak cię znajdę! – Usłyszałam jego głos, a później szelest jego skrzydeł stał się cichszy Gdy w końcu go już nie słyszałam, opadłam na ziemie i odetchnęłam. Mam kilka minut zanim mnie znajdzie. Rozejrzałam się po okolicy i gdy dotarło do mnie gdzie jestem załamałam ręce i przejechałam sobie ręką po twarzy
-Wspaniale! – mruknęłam – Nie dość że goni mnie Vea to jeszcze wbiegłam na jego teren! Po prostu świetnie!
Powoli wstałam, lecz zaraz potem padłam z powrotem na ziemię. Gdyby nie mój szybki unik najprawdopodobniej ostry ogon Wywerna skróciłby mnie o głowę. Szybko wstałam i odskoczyłam. Vea, siedział teraz na skale za którą się ukrywałam. Spojrzał na mnie i wydał z siebie głośny rechot
- Naprawdę myślałaś że cię nie znajdę? Głupiutka! Jesteś na moim terenie! Nie ukryjesz się tu przede mną!
- A kto powiedział, że chcę się kryć? Ryk Burzowego Wilka! – Bez ostrzeżenia wycelowałam moim rykiem w jedno ze skrzydeł Wywerna. On, będąc zaskoczonym za późno wykonał unik i delikatna błona na jego skrzydle została rozerwana uniemożliwiając mu tym samym latanie.
- No! Teraz już sobie nie polatasz. – Uśmiechnęłam się zadowolona czym jeszcze bardziej go rozzłościłam. Vea posłał w moją stronę największą jak dotychczas kulę ognia. Nie miałam gdzie uciec więc krzyknęłam
- Ryk Wodnego Wilka! – W stronę ognia poleciał strumień zimnej wody i gdy tylko nasze ataki się zderzyły w powietrzu powstało mnóstwo pary. Kula ognia zniknęła, ale ja nic nie widziałam przez tą parę. Skupiłam się i zamknęłam oczy, wytężając inne zmysły. Nagle usłyszałam szelest z lewej strony a później zobaczyłam jego ogon. Odskoczyłam, ale zbyt późno zorientowałam się że to podstęp. Poczułam jak bluzka i skóra na moich plecach zostają rozerwane przez ostre pazury. Wypadłam na kolana jednak szybko się pozbierałam. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie nawet na chwilę odpoczynku. Czułam jak po moich plecach spływa krew, ale postanowiłam że będę się tym martwić później. Oczywiście jeśli uda mi się przeżyć. Vea wyszedł z mgły i wykrzywił pysk w „uśmiechu”. Podniósł ogon do góry tak bym mogła zobaczyć długą gałęź którą w nim trzymał. Dzięki niej udało mu się mnie zmylić.
- Naprawdę nie wierzę że dałaś się tak łatwo nabrać! Ha! Chyba nie jesteś tak silna jak myślałam! – po tych słowach zaczął się głośno śmiać
- Jeszcze się przekonamy… - mruknęłam po czym szepnęłam – Wilczy pęd…
Moje nogi w mgnieniu okaz zmieniły się w wilcze łapy. Podniosłam kamień z ziemi i zamachnęłam się. Vea oberwał nim prosto w pysk, co skończyło się tym że przestał się śmiać i spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Ej, Vea! Nie obrażaj mnie! Jesteś pewny że w walce ze mną możesz pozwolić sobie na chwilkę relaksu, ty stara przebrzydła jaszczurko!? – Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach. Słyszałam za sobą dźwięk łamiących się gałęzi, ale z każdą sekundą odgłos ten stawał się cichszy. Vea nie może latać, więc jest znacznie wolniejszy. Ja z moim wilczym pędem mogę go z łatwością prześcignąć. Ale jeśli chcę się wydostać z Magistrali w jednym kawałku muszę go unieruchomić przynajmniej na jakiś czas. Zaczęłam się uważnie rozglądać. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Zatrzymałam się i spojrzałam za siebie. Po Wywernie nie było śladu więc pewnie został sporo w tyle. Powinno mi się udać. Szybko wspięłam się na jedno z drzew i wyjęłam z plecaka kawałek liny. Mocno obwiązałam go wokół dość grubej gałęzi, a później przeszłam na inną gałąź i zaczęłam ciągnąć linę. Konar zaczął wyginać się w moją stronę. Gdy w końcu był już na skraju pęknięcia przywiązałam linę do drugiej gałęzi i zeskoczyłam na ziemię. Przeszłam na drugą stronę drzewa i spojrzałam na moje dzieło. Uśmiechnęłam się zadowolona i odeszłam nieco w tył. Z tej strony nic nie było widać. Po kilku sekundach usłyszałam odgłos świadczący o tym, że Vea się zbliża. Wyjęłam z plecaka nóż czekałam. W końcu Wywern się pojawił. Spojrzał na mnie wściekle, ale po chwili jego pysk wykrzywił się w „uśmiechu”
- No proszę, masz zamiar walczyć ze mną nożem? Nie rozśmieszaj mnie! – Vea zaczął się śmiać i zrobił kilka kroków w moją stronę. Uśmiechnęłam się i krzyknęłam
- Pośmiej się z tego! – Po tych słowach rzuciłam nożem prosto w linę zawiązaną na drzewie. Nóż przeciął ją całkowicie i wbił się w drzewo, a gałąź z rozmachem wróciła na swoje miejsce nokautując tym samym Wywerna. Vea dostał prosto w pysk i padł na ziemię jak długi. Po upewnieniu się, że jest nieprzytomny szybko wyciągnęłam nóż z drzewa, a później pognałam przed siebie. Biegłam ile sił w  nogach byleby tylko zdążyć zanim Vea się obudzi. Wróciłam na terytorium Wilkołaków, a później skierowałam się w stronę Przystani Elfów. Gdy byłam na właściwym terenie wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się. Musiałam znaleźć teraz drogę do wielkiego starego dębu, który rośnie gdzieś na tych terenach. Po kilkunastu minutach w końcu go znalazłam. Zajęło mi to więcej czasu niż myślałam gdyż kilka razy zgubiłam drogę, jednak w końcu go ujrzałam. Rósł na niewielkim pagórku, porośniętym niezliczoną ilością kwiatów. Odetchnęłam i zaczęłam iść w jego stronę. Jednak gdy byłam w połowie drogi nagle usłyszałam hałas. Odwróciłam się rozszerzyłam oczy. Ku mojemu przerażeniu w moją stronę biegł Vea! Odwróciłam się natychmiast i zaczęłam biec. Tak szybko się obudził!? Głupia ja! Mogłam go związać dla pewności! Gdy w końcu dobiegłam do drzewa Vea był coraz bliżej. Położyłam dłoń na drzewie i wzięłam głęboki oddech. Wiedziałam że mimo obecnej sytuacji muszę zachować spokój inaczej skończy się to bardzo, bardzo źle. Zamknęłam oczy i mimo tego że hałas jaki robił Vea był coraz bliższy zaczęłam mówić


Centaur z Faunem, Faun z Syreną
Światy nasze wnet zamienią
Już wśród ludzi chcę się zjawić
Przestać z wami się już bawić

Zaczęło wirować mi w głowie, ale czułam też że Vea jest tuż za mną. Poczułam jeszcze ból w prawej nodze, a później wszystko zawirowało. Po chwili wylądowałam na ziemi koło drzewa które przeniosło nas do Magistrali. Oparłam się o nie i odetchnęłam głęboko jednak szybko tego pożałowałam. Plecy dalej cholernie mnie bolało po tym jak Vea przejechał mi po nich pazurami w dodatku udało mu się też zranić mnie w nogę. Wyjęłam bandaż z plecaka i zrobiłam prowizoryczny opatrunek na nodze. Z plecami było trudniej, ale jakoś udało mi się je choć trochę opatrzeć. Oparłam się o drzewo i odetchnęłam głęboko. Spojrzałam w niebo i szepnęłam
- Fried… Saylen… mam nadzieje, że chociaż wam idzie lepiej…


--- W tym samym czasie. Gdzieś w Magistrali---

- Zrób coś!!! – krzyknął Saylen
- Jak widzisz, jestem odrobinę zajęty! – Odkrzyknął Fried i zamachnął się swoją szablą. Wielkie stworzenie stojące przed nim zawyło z bólu gdy szabla zielonowłosego przecięła mu łapę. Stworzenie z którym walczyli miało ciało lwa, skrzydła nietoperza i skorpioni ogon. Saylen został opleciony przez ten ogon i wisiał teraz głową w dół nie mogąc nic zrobić. Mantykora zaryczała wściekle i ponownie zamachnęła się na Frieda. Ten odskoczył i krzyknął
- Yami no Ecriture: Wings! – Fried machnął szablą i podskoczył, a sekundę później pojawiły się ciemno fioletowe skrzydła. Fried podleciał do Mantykory i kilka razy ją okrążył by ją zmylić, a później wbił swoją broń w ogon stwora tym samym uwalniając Saylena . Mantykora zawyła z bólu i zamachnęła się ogonem na zielonowłosego. Ten oberwał i wylądował na ziemi. Z jego ręki zaczęła sączyć się krew w miejscu w którym Mantykora zraniła go swoim ogonem. Była to jednak tylko płytka, powierzchowna rana
- Żyjesz? – Zawołał Saylen do swojego towarzysza
- Ta, nic mi nie jest – Powiedział Fried podnosząc się z ziemi.
- Dalej załatwmy to coś! – Krzyknął blondyn. Zielonowłosy kiwnął głową i mruknął do siebie
- Mam nadzieje, że idzie ci lepiej, Freya… - Po tych słowach ruszył z powrotem do walki

--- Freya---

Szłam dość szybkim krokiem przez las nie zwalniając ani na chwilkę mimo pulsującego bólu na plecach. W takim tempie zanim dotrę do celu miną co najmniej cztery dni. Westchnęłam i przyśpieszyłam nieco. Gdybym tylko…gdybym tylko miała konia! Umiem jeździć konno a wtedy dotarłabym tam znacznie szybciej. Westchnęłam ponownie i nie zwalniając szłam dalej. Po kilku minutach ku mojej ogromnej radości zaczęło padać. Westchnęłam już któryś raz z kolei i założyłam płaszcz, a na głowę zarzuciłam kaptur. Po jakiejś godzinie drogi dotarłam do jakiegoś miasteczka. Postanowiłam zrobić tam krótki postój. Jeśli będę szła bez przerwy padnę z wyczerpania zanim dotrę na miejsce. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę i weszłam do jakiegoś knajpki. Usiadam przy barze i zamówiłam coś do picia, a później wetchnęłam głęboko. Dopiero teraz dotarło do mnie jak jestem zmęczona. Ale nie mogę pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek. Każda minuta się liczy. Nagle do moich uszu dobiegł głos
- Fairy Tail!? Żartujesz chyba!
Zerknęłam ciekawie w tamtą stronę. Nieopodal mnie siedziało dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich miał rude włosy do ramion, drugi postawione do góry brązowe włosy. Ten drugi wyglądał już na nieźle upitego i to właśnie do niego należał głos który usłyszałam
- Naprawdę! Widziałem ostatnio kilku z nich w akcji! Są tak silni jak wszyscy o nich mówią!
Uśmiechnęłam się lekko i nadal ukradkiem zerkałam na tych dwóch gości. Brązowowłosy zaśmiał się głośno i powiedział
- Żartujesz co nie? Przecież to sami frajerzy! W tej gildii są same dzieciaki nie mówiąc już o tym że nawet jakieś głupie koty są ich członkami! I to ma być najsilniejsza gildia we Fiore?! Wolne żarty!
Uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. Spojrzałam na znak gildii który miałam na lewej dłoni i zacisnęłam pięść. Nikt… powtarzam nikt nie będzie obrażał Fairy Tail w mojej obecności! Już chciałam wstać, ale niespodziewanie ci dwaj opuścili lokal. Rzuciłam na blat baru zapłatę za moje zamówienie i wyszłam. Szłam za tą dwójką kilka minut. W końcu jednak niespodziewanie znikli mi z oczu. Nagle jednak usłyszałam głos tego szatyna.
- Co za wredne, nieposłuszne bydle! – Po tych słowach usłyszałam odgłos uderzenia i… bolesne rżenie konia. Szybko pobiegłam w tamtą stronę. Po chwili zobaczyłam tych dwóch gości. Brązowowłosy okładał biczem pięknego białego konia, który rżał głośno z każdym uderzeniem. Tego było już za wiele. Gdy chciał zadać koleiny cios ja znalazłam się między nim a koniem i złapałam bicz w dłoń. Gdy to zrobiłam spadł mi z głowy kaptur
- Nie wiesz, że nie wolno znęcać się nad słabszymi? – Wysyczałam grobowym głosem. Obaj na początku byli zaskoczeni, a rudowłosy aż cofnął się o krok. Drugi natomiast przyjrzał mi się uważnie, a później tylko uśmiechnął się obleśnie
- Ty, mała! Jak tak bardzo chcesz to tobą też mogę się zająć.
Ja nawet nie drgnęłam tylko patrzyłam na niego z mordem w oczach. Gość szarpnął by wyrwać mi bicz z dłoni ale ja trzymałam mocno. Nagle odezwał się rudowłosy
- S… stary… lepiej ją zostaw w spokoju!
- A ty co!? Dziewczyny się przestraszyłeś!?
Zerknęłam na rudzielca kątem oka. Patrzył prosto na moją lewą dłoń. Uśmiechnęłam się i powiedziałam
- Nie, przestraszył się raczej dzieciaka z gildii pełnej frajerów – Po tych słowach podniosłam lewą rękę tak by mógł w pełni zobaczyć mój znak. Gdy go ujrzał zbladł nieco i spróbował wyrwać się jeszcze raz. W chwili gdy mocno pociągnął bicz ja po prostu go puściłam, a gość wylądował w błocie. Stanęłam nad nim z mordem w oczach
- Powinieneś wiedzieć że magowie z Fairy Tail nigdy nie wybaczają gdy ktoś obraża ich gildię
- Ja… ja… ja nie chciałem, ja… błagam nie bij! – Szatyn padł na kolana i zasłonił się rękami. Prychnęłam
- Żałosne. Nie będę brudzić sobie na ciebie rąk. Ale zabieram twojego konia. Wtedy będziemy kwita.
- Oczywiście, ależ oczywiście! – Zgodził się ochoczo
Podeszłam do rumaka i pogłaskałam go po szyi. Ten wstrząsnął grzywą i spojrzał na mnie. Widziałam w jego oczach, że to mądre zwierzę. Odwróciłam się gwałtownie do brązowowłosego który wciąż klęczał w błocie zawołałam
-Ej ty! Jak ma na imię!?
On gwałtownie pokręcił głową i jąkając się powiedział
- N… nie ma imienia. Kupiłem g… go niedawno. Jeszcze go nie nazwałem!
- Nieważne. Sama go nazwę…
Poprawiłam siodło i wsiadłam na konia. Spojrzałam jeszcze na mężczyznę klęczącego przede mną i powiedziałam
- Zapamiętaj sobie. Jeszcze raz usłyszę że skrzywdziłeś jakiekolwiek zwierzę, a znajdę cię… i wtedy pożałujesz.
Szatyn złapał się za głowę i jęknął. Oczywiście nie było to prawdą, ale nie zaskoczy go postraszyć. Lekko ponagliłam konia by ruszył. Po chwili ci dwaj idioci zniknęli nam z oczu. Zatrzymałam się już za miastem, w lesie. Zsiadłam z konia i przyjrzałam mu się. Na szczęście nie dostrzegłam jakiś głębokich ran. Miał tylko kilka drobnych otarć. Pogładziłam go po grzywie i powiedziałam
- No co? Cieszysz się, że uciekłeś od tego idioty?
Koń jakby w odpowiedzi wstrząsnął grzywą. Zaśmiałam się i powiedziałam
- Nazwę cię Ian. Podoba ci się?
Koń zarżał jakby rozumiał każe moje słowo. I mam wrażenie że naprawę rozumiał. Wsiadłam na siodło i ruszyłam
- Dalej mały, mamy sporo drogi przed sobą.
Popędziłam go trochę i ruszyliśmy z kopyta. Widać było że koń ten jest dobrze wytrenowany bo bardzo szybko przechodził ze stępu w kłus, a z kłusu w galop. Nie znałam jeszcze jego pełnych umiejętności więc nie chciałam zmuszać go do cwału mimo że to zwiększyłoby znacznie naszą szybkość. Nachyliłam się i poklepałam go po szyi na co ten zarżał
 - Jak ty dostałeś się w ręce takiego idioty, co mały?
Jechaliśmy przez jakieś trzy godziny. W końcu jednak dałam odetchnąć Ian’owi. Po za tym chyba trochę przegięłam. Czułam jak rany na plecach z powrotem mi się otwierają i znów zaczyna sączyć się z nich krew. Westchnęłam i zmieniłam bandaż, również na nodze. Po dwudziesto minutowej przerwie ruszyłam dalej. Mniej więcej tak minęły nam dwa dni. W końcu jednak dotarłam do lasu Lebannon. Stałam u podnóża góry na którą musiałam się wspiąć.  Mam nadzieje, że Sebastian tam jest. Spojrzałam na Ian’a i uśmiechnęłam się.
- Poczekaj tu. Niedługo wrócę.
Koń zarżał i wstrząsnął grzywą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się wspinać.

W następnym rozdziale:

„Spuściłam wzrok i spojrzałam w dół. Nie było widać już ani ziemi ani Ian’a. Nawet nie wiem ile czasu zajmie mi ta wspinaczka. A co jeśli to wszystko okaże się daremne? Co jeśli Sebastiana tu nie ma? Pokręciłam głową by odrzucić wątpliwości. Nie mogę teraz myśleć o takich rzeczach. Nagle moją uwagę przykuło coś czerwono złotego leżącego na skraju skalnej półki.”



„Cofnęłam się o krok nie będąc zachwycona tym pomysłem
- Może lepiej nie? Wiesz, że nie lubię latać…
- Nie uważasz, że tak będzie szybciej? – Powiedział z rozbawieniem w głosie
- Może i tak… ale na dole czeka na mnie mój koń
- Masz konia? W takim razie polecimy tylko na dół – W jego głosie było wyraźnie słychać rozbawienie„