Droga powrotna zajęła nam około półtorej godziny. Gdy w
końcu z powrotem byliśmy w Magnoli odetchnęłam głęboko i uśmiechnęłam się.
Cieszyłam się że w końcu wszystko ułożyło się dobrze. Oczywiście od razu
skierowaliśmy swe kroki do gildii. Jednak zanim tam dodarliśmy od razu mogłam
stwierdzić że panuje tam niezła wrzawa bo wrzaski było słychać na pół Magnoli.
Gdy byliśmy już prawie przy gildii nagle na zewnątrz wypadł Van. Dosłownie. Przeleciał
kawałek a potem zarył o chodnik. I oczywiście jak zawsze miał na sobie same
spodnie. Podniósł się szybko i nie zważając na to że jego twarz była cała
czerwona wrzasnął
- Poczekaj no, niech ja cię dorwę! – Już miał wrócić do
środka ale został powstrzymany
- Van! – Odezwał się Saylen i spojrzał na niego karcącym
wzrokiem. Chłopak odwrócił się i najwidoczniej dopiero teraz nas zauważył.
- No w końcu wróciliście! Gdzie wyście byli tyle czasu!?
Zresztą nie ważne… powiem tylko że… - nagle urwał bo dostał w tył głowy
drewnianym kuflem. Odwrócił się z rządzą mordu w oczach i wrzasnął
- Teraz przegiąłeś Gray! Już nie żyjesz! – Po czym pognał z
powrotem do gildii. Stałam przez chwilkę lekko zdezorientowana, a później
parsknęłam śmiechem. Cieszyłam się że drużyna Białych Piór zaprzyjaźniła się z
członkami Fairy Tail. Ribu i Ian zostali na zewnątrz a my weszliśmy do środka i
to co tam zobaczyłam sprawiło że poczułam się jakoś lżej. Przez kilka ostatnich
dni cały czas byłam spięta i podenerwowana, a teraz poczułam się o wiele
lepiej. Ruszyłam w stronę baru rozglądając się przy tym. Na każdym kroku ktoś
się z kimś bił, ktoś się kłócił, śmiał głośno, lub żywo z kimś rozmawiał.
Dostrzegłam Van’a i Gray’a którzy szarpali się i niemal bili ale jakoś nikt nie
kwapił się by ich rozdzielić. Z tego co się dowiedziałam to Van głośno wyraził
swoje oburzenie na temat skłonności Gray’a do pozbywania się swoich ubrań,
natomiast Gray stwierdził że Van nie jest lepszy czym oczywiście uraził jego
dumę i tak doszło do bójki. Pokręciłam tylko głową i podeszłam do baru. Mira
oczywiście stała na swoim stanowisku i powitała mnie z uśmiechem
- Witaj Freya. Dawno cię tu nie było. Was także. –
Powiedziała zwracając się do Saylena i Frieda.
- Musieliśmy coś załatwić razem z Freyą, ale mamy to już z
głowy – Blondyn uśmiechnął się promiennie do dziewczyny, na co tak
odpowiedziała uśmiechem który przecież i tak prawie nigdy nie schodził z jej
twarzy. Po chwili spojrzała na mojego braciszka i powiedziała
- Fried, Bixlow i Evergreen chyba dziesięć razy pytali mnie
czy nie wiem gdzie jesteś. Nie byli zbyt zadowoleni że tak zniknąłeś bez śladu
Zielonowłosy
skrzywił się i westchnął.
- Oni mnie chyba rozszarpią jak się im na oczy pokażę.
Mieliśmy iść na misję, ale przez… tą sprawę którą załatwialiśmy, kompletnie o
tym zapominałem. Powinienem ich przeprosić
- Ale najpierw lepiej odpocznij trochę. Jesteś strasznie
blady. Jesteś pewien że nic ci nie jest?
- Spytałam z niepokojem. W czasie drogi powrotnej zadawałam mu to
pytanie chyba z pięć razy, a on cały czas upierał się że to tylko zmęczenie.
Jednak ja nie byłam tego taka pewna. Zwykłe zmęczenie nie powinno osłabić go
tak bardzo
- Nie, mówię ci Freya że to tylko zmęczenie. Nic mi nie
jest! – Fried uśmiechnął się lekko, a później odwrócił się, zrobił kilka kroków
do przodu… i wtedy zachwiał się do tyłu, a sekundę później padł na podłogę nieprzytomny.
- Fried! – krzyknęłam przerażona i podbiegłam do niego a
Mira szybko wybiegła zza baru. Uklękłam koło niego i ze strachem stwierdziłam,
że jego oddech jest bardzo nieregularny. Wszyscy w gildii porzucili swoje
dotychczasowe zajęcia i zebrali się wokół by zobaczyć co się stało. Mira
przepchała się pomiędzy nimi i spojrzała na Frieda z niepokojem a później
zawołała
- Odsuńcie się wszyscy! Dajcie mu oddychać. Elfman! Zabierz
go do lecznicy!
- Tak jest!
Ludzie
rozstąpili się by zrobić miejsce białowłosemu, który wziął mojego brata i
zaniósł go do lecznicy. Po chwili Fried leżał już na łóżku a przy nim stała
Wendy próbująca go uleczyć. Oprócz niej w sali byłam jeszcze ja, Mira i Saylen.
Wendy starała się jak mogła ale po kilkunastu minutach opuściła ręce i
powiedziała smutno
- Nie mogę go wyleczyć. Nie wiem co mu jest. Ale to coś
poważnego.
Niemal
zrozpaczona spojrzałam na Frieda. Mojemu bratu coś się stało, a je nie wiem
nawet co. Nie wiem jak mu pomóc! Spojrzałam na niego jeszcze raz i przyjrzałam mu
się dokładnie. Gdy mój wzrok spoczął na bandażu na jego ramieniu nagle coś mnie
tknęło
- Czy mi się zdaje czy jego ramie spuchło
Wszyscy
podążyli za moim wzrokiem i przyznali mi rację. Mira ostrożnie odwiązała bandaż
i naszym oczom ukazał się straszny widok. Rana na jego ramieniu wyglądała
paskudnie. Ewidentnie była zakażona, a miejsce wokół niej zrobiło się żółte i
cuchnęło. Ja i Mira szybko zajęłyśmy się przemywaniem tej rany natomiast Wendy
była już gotowa by spróbować ją podleczyć gdy skończymy
- Ale… jak? – szepnął Saylen szeroko otwierając oko. –
przecież to tylko draśnięcie! Ta Mantykora tylko go drasnęła!
Zastygłam
w bezruchu a spojrzenia wszystkich zwróciły się w stronę blondyna. Ja powoli
odwróciłam głowę w jego stronę
- Mantykora? Frida zraniła Mantykora!? – Krzyknęłam i
gwałtownie podeszłam do Saylena. Chwyciłam go za bluzkę i potrząsnęłam nim
- Saylen dlaczego do jasnej cholery nie powiedzieliście mi
że to Mantykora go zraniła!? – Krzyknęłam zła, załamana i zrozpaczona zarazem
- N… nie sądziłem, że to ważne.
- Ważne! Bardzo! Jad Mantykory jest silnie trujący. To cud
że Fried trzymał się na nogach aż do tej pory! Teraz będzie z nim coraz gorzej!
- Skąd ty to wiesz? – Spytała Mira i ona oraz Wendy
spojrzały na mnie. Puściłam Saylena i
przegryzłam dolną wargę. Po chwili wahania powiedziałam
- Ja… nie mogę powiedzieć. Ale wiem to na pewno. Możecie mi
wierzyć
Dziewczyny
kiwnęły głową a białowłosa spytała
- Więc jak go uleczyć?
- Ja… ja nie wie
- Ale ja wiem
Wszyscy
odwróciliśmy się gwałtownie. W drzwiach stała Arwena
- Arwena? – Spytałam zaskoczona. Ona szybkim krokiem
podeszła do mnie i powiedziała
- Słyszałaś kiedyś o Aeonium?
Pokręciłam
przecząco głową i spojrzałam na nią nic nie rozumiejąc
- Jest to roślina która leczy wszystkie rodzaje trucizn,
nieważne jaka by nie była. Większość ludzi twierdzi, że to tylko legenda ale ja
wiem, że ona istnieje
Patrzyłam
na nią przez chwilę po czym powiedziałam stanowczo
- Wiesz gdzie ona rośnie? Znajdę ją-
- Na pewno nie! – Ucięła surowo Arwena a ja byłam zaskoczona
jej nagłą reakcją – spójrz na siebie! Ty ledwo stoisz, widać po tobie że jesteś
tak zmęczona że przespałabyś tydzień. Na pewno nigdzie nie pójdziesz
- Ale Arwena! Przecież nie mogę tak zostawić Frieda! Muszę
mu pomóc! Nie mogę przecież zostawić go na pewną śmierć!
Czarnowłosa
skrzyżowała ręce na piersi i zwęziła nieco oczy
- Przecież on nie ma tylko ciebie. Nie jesteście sami.
Jak
na zawołanie w tej chwili do lecznicy jak burza wpadli Bixlow i Ever. Chłopak
mało się przy tym nie przewrócił, tak się śpieszyli.
- Słyszeliśmy o tym co się stało! Co z Fried’em!? – Spytała
od razu Ever i ona i Bixlow spojrzeli na nieprzytomnego Frieda. Bixlow po
chwili spojrzał na nas i spytał
- Możemy jakoś pomóc?
Arwena
uśmiechnęła się do mnie lekko z wyraźną satysfakcją i nim zdążyłam zrobić
cokolwiek odwróciła się do nowo przybyłej dwójki. Szybko wytłumaczyła im że
tylko Aeonium może postawić mojego brata na nogi i spytała ich czy podejmą się
zdobycie jej. Nie wahali się ani przez sekundę
- Pewnie, że tak! – Zawołali oboje na raz.
Patrzyłam
na nich przez chwilkę. Jedyne co udało mi się powiedzieć to ciche „dziękuje”
Oni uśmiechnęli się tylko, a Bixlow powiedział
- Nie masz za co dziękować. Zarówno Fried jak i ty jesteście
naszymi przyjaciółmi i kompanami z gildii.
- A dla przyjaciół robi się wszystko. – Dokończyła Ever i w tej chwili ona i Bixlow
podnieśli prawe ręce do góry i odwrócili je wieszczem w naszą stronę
wystawiając palec wskazujący i kciuk. Nasz znak. Znak Fairy Tail. Zauważyłam że
Mira i Wendy uśmiechają się i robią to samo. Arwena tylko uśmiechnęła się
leciutko, prawie niewidocznie pod nosem, a Saylen posłał mi szeroki uśmiech. A
ja… schyliłam głową i podniosłam drżącą rękę do góry robiąc to samo co moi
kompani z Fairy Tail. Jednak zrobiłam to lewą ręką. Tak by było widać mój znak
- Ruszajmy więc! Nie ma czasu do stracenia! – Zawołał
Bixlow. Arwena spojrzała na niego i wyszła z pomieszczenia. Usłyszałam jeszcze
jak mówi
- Chodźcie. Powiem wam gdzie rośnie ta roślina
Bixlow
i Ever spojrzeli na siebie a sekundę później już ich nie było. Patrzyłam
jeszcze przez chwilkę na miejsce w którym zniknęli, a później odwróciłam się by
stanąć twarzą w twarz z Mirą. Białowłosa położyła mi rękę na ramieniu i
powiedziała
- Też się o niego martwię… ale musimy wierzyć że uda im się
zdobyć tą roślinę na czas. Nie możemy wątpić.
- Wszystko będzie dobrze Freya-san. Uratujemy go. – Wendy podeszła do nas i uśmiechnęła się.
- Musisz wierzyć że im się uda – Powiedział Saylen i
uśmiechnął się do mnie ciepło. Odwzajemniłam uśmiech choć zrobiłam to chyba
dość krzywo. Blondyn po chwili wyszedł,
a Wendy po kilku sekundach zrobiła to samo zostawiając mnie z Mirą. Białowłosa
patrzyła na mnie przez chwilkę, a później odwróciła się i podeszła do
nieprzytomnego Frieda. Spojrzała na niego a później dotknęła jego ręki.
Zobaczyłam że Mira podnosi rękę do oczu i przeciera je, ale gdy odwróciła się
do mnie na jej twarzy nie widziałam ani jednej łzy.
- Freya… - odezwała się dość cichym głosem – Ja muszę wracać
do pracy. Zostaniesz z nim, prawda?
- Oczywiście! Nie mam zamiaru się stąd ruszać… nie zostawię
go samego.
Mira
uśmiechnęła się lekko i powiedziała
- To dobrze. Nie będę się aż tak martwić wiedząc że przy nim
jesteś. I Freya… odpocznij trochę. Przyda ci się to.
Białowłosa
położyła mi jeszcze rękę na ramieniu, a później wyszła. Powoli podeszłam do
łóżka na którym leżał mój brat i spojrzałam na niego. Jak na razie oddychał
spokojnie ale wiedziałam że w każdej chwili może się to zmienić. Usiadłam
na łóżku obok i spojrzałam na niego smutno.
To wszystko moja wina. Jaka ja byłam głupia zabierając ich ze sobą do
Magistrali! Co ja sobie myślałam!? Dobrze przynajmniej że Saylen’owi nic się
nie stało. Spojrzałam jeszcze raz na Frieda a później ukryłam twarz w dłoniach.
To wszystko moja wina! Nie tylko dlatego że zabrałam ich ze sobą! Powinnam od
razu spytać kto i jak zranił mojego brata. Przecież dobrze wiedziałam, że
niektóre stworzenia z Magistrali mają w sobie silnie trujący jad! A jednak nie
spytałam! Może, po prostu tak się cieszyłam że wszystko zakończyło się
szczęśliwie że nie pomyślałam o tym? Nagle moje rozmyślenia przerwał cichy jęk.
Szybko podniosłam głową i spojrzałam na Frieda. Mocno zaciskał oczy i kręcił
się na łóżku zaciskając przy tym ręce. Podeszłam do niego szybko i chciała sprawdzić
czy nie ma gorączki, ale gdy tylko go dotknęłam on szarpnął się jeszcze mocniej
i krzyknął jakby z bólu. Cofnęłam się o krok przestraszona tym wszystkim, ale
już sekundę później zapanowałam nad sobą. Przytrzymałam go by się nie rzucał co
nie było trudne zważając na to że był bardzo osłabiony.
- Spokojnie. Uspokój się, proszę. – Szepnęłam. Nie
wiedziałam czy mówię to by uspokoić jego czy może samą siebie. Prawdopodobnie z
obu powodów. Mój głos chyba przedostał się do jego podświadomości po przestał
się aż tak rzucać jednak widziałam że
nadal cierpi. Przyłożyłam dłoń do jego czoła jednak natychmiast ją cofnęłam.
Był rozpalony! Szybko wybiegłam z pomieszczenia i już po chwili wróciłam z
okładem, który powinien zbić gorączkę. Gdy przyłożyłam chłodny materiał do
czoła Frieda uspokoił się nieco. Zaczął oddychać wolniej i spokojniej. Przestał
także tak kurczowo zaciskać powieki. Odetchnęłam z ulgą jednak po kilku
minutach mój niepokój powrócił znowu. Fried szarpnął się raz za to bardzo
gwałtownie a później krzyknął
- Nie! Nie możesz! – Krzyknął rozpaczliwie jakby starał się
kogoś przed czymś powstrzymać. Podeszłam do niego jednak zatrzymałam się tuż
przy jego łóżku. Nie wiedziałam co robić. Mogłam jedynie chwycić go za rękę
żeby wiedział że nie jest sam.
- Przestań, proszę! – krzyczał dalej – Nie możesz jej tego
robić! Ona się boi! Nie widzisz jaka jest przestraszona!? Ona boi się latać!
W
tej chwili wszystko zrozumiałam. Przez truciznę poczucie czasu zaczęło mieszać
mu się w głowie. Wracały do niego dawne wspomnienia. A teraz właśnie przeżywał
jedną z chwil gdy nasz ojciec znęcał się nade mną.
- Zostaw ją! Daj jej spokój! Nie! Wilczku!
Mimowolnie
kącik moich ust wygiął się delikatnie ku górze, a z oczu popłynęły łzy. Gdy
byliśmy dziećmi Fried nie raz mówił na mnie „wilczek”. Dzięki temu starał się
wywołać na mojej twarzy uśmiech który rzadko towarzyszył mi podczas cierpień
jakie fundował nam nasz ojciec
- Wilczku… - To ostatnie słowo było prawie niedosłyszane. Fried
przestał krzyczeć i rozluźnił ręce. Oddychał teraz spokojniej a na jego twarzy
zobaczyłam ulgę. Otarłam łzy z twarzy i ścisnęłam jeszcze mocniej rękę mojego
brata. Po chwili spojrzałam w górę i szepnęłam
- Bixlow… Ever… proszę, pośpieszcie się…
W następnym rozdziale:
„- Fried-san… - Patrzył na niego przez chwilkę a póżniej
zwrócił wzrok w moją stronę – On wyzdrowieje prawda Freya-san?
- Tak Ribu, na pewno – Powiedziałam, chociaż czułam jak w
moich oczach zbierają się łzy.”
„- Freya! Nie zmieniaj tematu!
- Nie zmieniam…
- No więc? – Dopytywała Mira – Coś jest między wami?
- Powietrze chyba”
„- Ty idioto! – Krzyknęłam – Jak mogłeś zrobić coś takiego!?”
„- Byłaś z nim na randce!? Czemu ja nic o tym nie wiem!?
„- Ale Freya! Przecież miedzy wami iskrzy!”