- Vea!– krzyknęłam patrząc na Wywerna z nienawiścią. Ten
tylko wylądował na ziemi, a jego pysk wykrzywił się w czymś na kształt uśmiechu
- Słyszałem, że chcesz odnaleźć Sebastiana. Myślisz, że tak łatwo
ci na to pozwolę? Teraz gdy go nie ma wreszcie jest dobrze.
- Dobrze!? Ciekawe dla kogo!? Dla ciebie i Korredów!?
- Owszem. Hehe… nawet sobie nie zdajesz sprawy co naprawdę
się tu dzieje, a chcesz interweniować? Jesteś żałosna! - Vea zmrużył oczy a po chwili mruknął do
siebie – Chociaż Korredy nie są lepsze. Gdyby nie ON nigdy nie pozbyły by się
tego przeklętego feniksa
- On!? Jaki „on!”!? Gadaj Vea!
Wywern
spojrzał na mnie szybko, a później jego pysk znowu wykrzywił się w tym dziwnym
uśmieszku
- I tak za dużo już powiedziałem. Ale co tam. I tak
zabierzesz te informacje do grobu! - nim skończył mówić to zdanie szybko wzbił
się w powietrze i zamachnął się na mnie ogonem. Ja sprawnie odskoczyłam i
szybko zaczęłam uciekać. Vea leciał nade mną co chwilę próbując mnie trafić
kulą ognia
- Parzy, parzy, parzy! – Krzyknęłam gdy jedna z tych kul
przeleciała niebezpiecznie blisko mnie. Spojrzałam na szybującego nade mną
Wywerna, a później mruknęłam –Muszę go jakość ściągnąć na ziemie. Nic mu nie
zrobię jeśli ciągle będzie tam latał – Mówiąc to gwałtownie skręciłam i
wbiegłam do bardziej gęstej części lasu mając nadzieje, że go tam zgubię.
Biegnąć robiłam dużo gwałtownych skrętów i zwrotów by jak najbardziej zmylić
Wywerna. W końcu przylgnęłam plecami do dużej skały i stanęłam w bezruchu. Vea
latał za moimi plecami zataczając kręgi na niebie. Najwidoczniej mnie nie
widział
- Wyłaź, wyłaź Freya! I tak cię znajdę! – Usłyszałam jego
głos, a później szelest jego skrzydeł stał się cichszy Gdy w końcu go już nie
słyszałam, opadłam na ziemie i odetchnęłam. Mam kilka minut zanim mnie
znajdzie. Rozejrzałam się po okolicy i gdy dotarło do mnie gdzie jestem
załamałam ręce i przejechałam sobie ręką po twarzy
-Wspaniale! – mruknęłam – Nie dość że goni mnie Vea to
jeszcze wbiegłam na jego teren! Po prostu świetnie!
Powoli
wstałam, lecz zaraz potem padłam z powrotem na ziemię. Gdyby nie mój szybki
unik najprawdopodobniej ostry ogon Wywerna skróciłby mnie o głowę. Szybko
wstałam i odskoczyłam. Vea, siedział teraz na skale za którą się ukrywałam.
Spojrzał na mnie i wydał z siebie głośny rechot
- Naprawdę myślałaś że cię nie znajdę? Głupiutka! Jesteś na
moim terenie! Nie ukryjesz się tu przede mną!
- A kto powiedział, że chcę się kryć? Ryk Burzowego Wilka! –
Bez ostrzeżenia wycelowałam moim rykiem w jedno ze skrzydeł Wywerna. On, będąc
zaskoczonym za późno wykonał unik i delikatna błona na jego skrzydle została
rozerwana uniemożliwiając mu tym samym latanie.
- No! Teraz już sobie nie polatasz. – Uśmiechnęłam się
zadowolona czym jeszcze bardziej go rozzłościłam. Vea posłał w moją stronę
największą jak dotychczas kulę ognia. Nie miałam gdzie uciec więc krzyknęłam
- Ryk Wodnego Wilka! – W stronę ognia poleciał strumień
zimnej wody i gdy tylko nasze ataki się zderzyły w powietrzu powstało mnóstwo
pary. Kula ognia zniknęła, ale ja nic nie widziałam przez tą parę. Skupiłam się
i zamknęłam oczy, wytężając inne zmysły. Nagle usłyszałam szelest z lewej
strony a później zobaczyłam jego ogon. Odskoczyłam, ale zbyt późno
zorientowałam się że to podstęp. Poczułam jak bluzka i skóra na moich plecach
zostają rozerwane przez ostre pazury. Wypadłam na kolana jednak szybko się
pozbierałam. Wiedziałam, że nie mogę pozwolić sobie nawet na chwilę odpoczynku.
Czułam jak po moich plecach spływa krew, ale postanowiłam że będę się tym
martwić później. Oczywiście jeśli uda mi się przeżyć. Vea wyszedł z mgły i
wykrzywił pysk w „uśmiechu”. Podniósł ogon do góry tak bym mogła zobaczyć długą
gałęź którą w nim trzymał. Dzięki niej udało mu się mnie zmylić.
- Naprawdę nie wierzę że dałaś się tak łatwo nabrać! Ha!
Chyba nie jesteś tak silna jak myślałam! – po tych słowach zaczął się głośno
śmiać
- Jeszcze się przekonamy… - mruknęłam po czym szepnęłam –
Wilczy pęd…
Moje
nogi w mgnieniu okaz zmieniły się w wilcze łapy. Podniosłam kamień z ziemi i
zamachnęłam się. Vea oberwał nim prosto w pysk, co skończyło się tym że
przestał się śmiać i spojrzał na mnie z mordem w oczach.
- Ej, Vea! Nie obrażaj mnie! Jesteś pewny że w walce ze mną
możesz pozwolić sobie na chwilkę relaksu, ty stara przebrzydła jaszczurko!? –
Po tych słowach odwróciłam się na pięcie i zaczęłam biec ile sił w nogach.
Słyszałam za sobą dźwięk łamiących się gałęzi, ale z każdą sekundą odgłos ten
stawał się cichszy. Vea nie może latać, więc jest znacznie wolniejszy. Ja z
moim wilczym pędem mogę go z łatwością prześcignąć. Ale jeśli chcę się wydostać
z Magistrali w jednym kawałku muszę go unieruchomić przynajmniej na jakiś czas.
Zaczęłam się uważnie rozglądać. Nagle wpadłam na pewien pomysł. Zatrzymałam się
i spojrzałam za siebie. Po Wywernie nie było śladu więc pewnie został sporo w
tyle. Powinno mi się udać. Szybko wspięłam się na jedno z drzew i wyjęłam z
plecaka kawałek liny. Mocno obwiązałam go wokół dość grubej gałęzi, a później
przeszłam na inną gałąź i zaczęłam ciągnąć linę. Konar zaczął wyginać się w
moją stronę. Gdy w końcu był już na skraju pęknięcia przywiązałam linę do
drugiej gałęzi i zeskoczyłam na ziemię. Przeszłam na drugą stronę drzewa i
spojrzałam na moje dzieło. Uśmiechnęłam się zadowolona i odeszłam nieco w tył.
Z tej strony nic nie było widać. Po kilku sekundach usłyszałam odgłos
świadczący o tym, że Vea się zbliża. Wyjęłam z plecaka nóż czekałam. W końcu
Wywern się pojawił. Spojrzał na mnie wściekle, ale po chwili jego pysk
wykrzywił się w „uśmiechu”
- No proszę, masz zamiar walczyć ze mną nożem? Nie
rozśmieszaj mnie! – Vea zaczął się śmiać i zrobił kilka kroków w moją stronę.
Uśmiechnęłam się i krzyknęłam
- Pośmiej się z tego! – Po tych słowach rzuciłam nożem
prosto w linę zawiązaną na drzewie. Nóż przeciął ją całkowicie i wbił się w
drzewo, a gałąź z rozmachem wróciła na swoje miejsce nokautując tym samym
Wywerna. Vea dostał prosto w pysk i padł na ziemię jak długi. Po upewnieniu
się, że jest nieprzytomny szybko wyciągnęłam nóż z drzewa, a później pognałam
przed siebie. Biegłam ile sił w nogach
byleby tylko zdążyć zanim Vea się obudzi. Wróciłam na terytorium Wilkołaków, a
później skierowałam się w stronę Przystani Elfów. Gdy byłam na właściwym
terenie wzięłam głęboki oddech i rozejrzałam się. Musiałam znaleźć teraz drogę
do wielkiego starego dębu, który rośnie gdzieś na tych terenach. Po kilkunastu
minutach w końcu go znalazłam. Zajęło mi to więcej czasu niż myślałam gdyż
kilka razy zgubiłam drogę, jednak w końcu go ujrzałam. Rósł na niewielkim
pagórku, porośniętym niezliczoną ilością kwiatów. Odetchnęłam i zaczęłam iść w
jego stronę. Jednak gdy byłam w połowie drogi nagle usłyszałam hałas.
Odwróciłam się rozszerzyłam oczy. Ku mojemu przerażeniu w moją stronę biegł
Vea! Odwróciłam się natychmiast i zaczęłam biec. Tak szybko się obudził!?
Głupia ja! Mogłam go związać dla pewności! Gdy w końcu dobiegłam do drzewa Vea
był coraz bliżej. Położyłam dłoń na drzewie i wzięłam głęboki oddech.
Wiedziałam że mimo obecnej sytuacji muszę zachować spokój inaczej skończy się
to bardzo, bardzo źle. Zamknęłam oczy i mimo tego że hałas jaki robił Vea był
coraz bliższy zaczęłam mówić
Centaur z Faunem, Faun z Syreną
Światy nasze wnet zamienią
Już wśród ludzi chcę się zjawić
Przestać z wami się już bawić
Zaczęło wirować mi w
głowie, ale czułam też że Vea jest tuż za mną. Poczułam jeszcze ból w prawej
nodze, a później wszystko zawirowało. Po chwili wylądowałam na ziemi koło
drzewa które przeniosło nas do Magistrali. Oparłam się o nie i odetchnęłam
głęboko jednak szybko tego pożałowałam. Plecy dalej cholernie mnie bolało po
tym jak Vea przejechał mi po nich pazurami w dodatku udało mu się też zranić
mnie w nogę. Wyjęłam bandaż z plecaka i zrobiłam prowizoryczny opatrunek na
nodze. Z plecami było trudniej, ale jakoś udało mi się je choć trochę opatrzeć.
Oparłam się o drzewo i odetchnęłam głęboko. Spojrzałam w niebo i szepnęłam
- Fried… Saylen… mam
nadzieje, że chociaż wam idzie lepiej…
--- W tym samym czasie. Gdzieś w
Magistrali---
- Zrób coś!!! – krzyknął Saylen
- Jak widzisz, jestem odrobinę zajęty! – Odkrzyknął Fried i
zamachnął się swoją szablą. Wielkie stworzenie stojące przed nim zawyło z bólu
gdy szabla zielonowłosego przecięła mu łapę. Stworzenie z którym walczyli miało
ciało lwa, skrzydła nietoperza i skorpioni ogon. Saylen został opleciony przez
ten ogon i wisiał teraz głową w dół nie mogąc nic zrobić. Mantykora zaryczała
wściekle i ponownie zamachnęła się na Frieda. Ten odskoczył i krzyknął
- Yami no Ecriture: Wings! – Fried machnął szablą i
podskoczył, a sekundę później pojawiły się ciemno fioletowe skrzydła. Fried
podleciał do Mantykory i kilka razy ją okrążył by ją zmylić, a później wbił
swoją broń w ogon stwora tym samym uwalniając Saylena . Mantykora zawyła z bólu
i zamachnęła się ogonem na zielonowłosego. Ten oberwał i wylądował na ziemi. Z
jego ręki zaczęła sączyć się krew w miejscu w którym Mantykora zraniła go swoim
ogonem. Była to jednak tylko płytka, powierzchowna rana
- Żyjesz? – Zawołał Saylen do swojego towarzysza
- Ta, nic mi nie jest – Powiedział Fried podnosząc się z
ziemi.
- Dalej załatwmy to coś! – Krzyknął blondyn. Zielonowłosy
kiwnął głową i mruknął do siebie
- Mam nadzieje, że idzie ci lepiej, Freya… - Po tych słowach
ruszył z powrotem do walki
--- Freya---
Szłam dość szybkim krokiem przez las nie zwalniając ani na
chwilkę mimo pulsującego bólu na plecach. W takim tempie zanim dotrę do celu
miną co najmniej cztery dni. Westchnęłam i przyśpieszyłam nieco. Gdybym
tylko…gdybym tylko miała konia! Umiem jeździć konno a wtedy dotarłabym tam
znacznie szybciej. Westchnęłam ponownie i nie zwalniając szłam dalej. Po kilku
minutach ku mojej ogromnej radości
zaczęło padać. Westchnęłam już któryś raz z kolei i założyłam płaszcz, a na
głowę zarzuciłam kaptur. Po jakiejś godzinie drogi dotarłam do jakiegoś
miasteczka. Postanowiłam zrobić tam krótki postój. Jeśli będę szła bez przerwy
padnę z wyczerpania zanim dotrę na miejsce. Naciągnęłam mocniej kaptur na głowę
i weszłam do jakiegoś knajpki. Usiadam przy barze i zamówiłam coś do picia, a
później wetchnęłam głęboko. Dopiero teraz dotarło do mnie jak jestem zmęczona.
Ale nie mogę pozwolić sobie na dłuższy odpoczynek. Każda minuta się liczy.
Nagle do moich uszu dobiegł głos
- Fairy Tail!? Żartujesz chyba!
Zerknęłam ciekawie w tamtą stronę. Nieopodal mnie siedziało
dwóch młodych mężczyzn. Jeden z nich miał rude włosy do ramion, drugi
postawione do góry brązowe włosy. Ten drugi wyglądał już na nieźle upitego i to
właśnie do niego należał głos który usłyszałam
-
Naprawdę! Widziałem ostatnio kilku z nich w akcji! Są tak silni jak wszyscy o
nich mówią!
Uśmiechnęłam
się lekko i nadal ukradkiem zerkałam na tych dwóch gości. Brązowowłosy zaśmiał
się głośno i powiedział
- Żartujesz co nie? Przecież to sami frajerzy! W tej gildii
są same dzieciaki nie mówiąc już o tym że nawet jakieś głupie koty są ich
członkami! I to ma być najsilniejsza gildia we Fiore?! Wolne żarty!
Uśmiech od razu zszedł z mojej twarzy. Spojrzałam na znak
gildii który miałam na lewej dłoni i zacisnęłam pięść. Nikt… powtarzam nikt nie
będzie obrażał Fairy Tail w mojej obecności! Już chciałam wstać, ale
niespodziewanie ci dwaj opuścili lokal. Rzuciłam na blat baru zapłatę za moje
zamówienie i wyszłam. Szłam za tą dwójką kilka minut. W końcu jednak
niespodziewanie znikli mi z oczu. Nagle jednak usłyszałam głos tego szatyna.
- Co za wredne, nieposłuszne bydle! – Po tych słowach
usłyszałam odgłos uderzenia i… bolesne rżenie konia. Szybko pobiegłam w tamtą
stronę. Po chwili zobaczyłam tych dwóch gości. Brązowowłosy okładał biczem
pięknego białego konia, który rżał głośno z każdym uderzeniem. Tego było już za
wiele. Gdy chciał zadać koleiny cios ja znalazłam się między nim a koniem i
złapałam bicz w dłoń. Gdy to zrobiłam spadł mi z głowy kaptur
- Nie wiesz, że nie wolno znęcać się nad słabszymi? –
Wysyczałam grobowym głosem. Obaj na początku byli zaskoczeni, a rudowłosy aż
cofnął się o krok. Drugi natomiast przyjrzał mi się uważnie, a później tylko
uśmiechnął się obleśnie
- Ty, mała! Jak tak bardzo chcesz to tobą też mogę się
zająć.
Ja
nawet nie drgnęłam tylko patrzyłam na niego z mordem w oczach. Gość szarpnął by
wyrwać mi bicz z dłoni ale ja trzymałam mocno. Nagle odezwał się rudowłosy
- S… stary… lepiej ją zostaw w spokoju!
- A ty co!? Dziewczyny się przestraszyłeś!?
Zerknęłam na rudzielca kątem oka. Patrzył prosto na moją
lewą dłoń. Uśmiechnęłam się i powiedziałam
- Nie, przestraszył się raczej dzieciaka z gildii pełnej
frajerów – Po tych słowach podniosłam lewą rękę tak by mógł w pełni zobaczyć
mój znak. Gdy go ujrzał zbladł nieco i spróbował wyrwać się jeszcze raz. W
chwili gdy mocno pociągnął bicz ja po prostu go puściłam, a gość wylądował w
błocie. Stanęłam nad nim z mordem w oczach
- Powinieneś wiedzieć że magowie z Fairy Tail nigdy nie
wybaczają gdy ktoś obraża ich gildię
- Ja… ja… ja nie chciałem, ja… błagam nie bij! – Szatyn padł
na kolana i zasłonił się rękami. Prychnęłam
- Żałosne. Nie będę brudzić sobie na ciebie rąk. Ale
zabieram twojego konia. Wtedy będziemy kwita.
- Oczywiście, ależ oczywiście! – Zgodził się ochoczo
Podeszłam
do rumaka i pogłaskałam go po szyi. Ten wstrząsnął grzywą i spojrzał na mnie.
Widziałam w jego oczach, że to mądre zwierzę. Odwróciłam się gwałtownie do
brązowowłosego który wciąż klęczał w błocie zawołałam
-Ej
ty! Jak ma na imię!?
On
gwałtownie pokręcił głową i jąkając się powiedział
- N… nie ma imienia. Kupiłem g… go niedawno. Jeszcze go nie
nazwałem!
- Nieważne. Sama go nazwę…
Poprawiłam
siodło i wsiadłam na konia. Spojrzałam jeszcze na mężczyznę klęczącego przede
mną i powiedziałam
- Zapamiętaj sobie. Jeszcze raz usłyszę że skrzywdziłeś
jakiekolwiek zwierzę, a znajdę cię… i wtedy pożałujesz.
Szatyn
złapał się za głowę i jęknął. Oczywiście nie było to prawdą, ale nie zaskoczy
go postraszyć. Lekko ponagliłam konia by ruszył. Po chwili ci dwaj idioci
zniknęli nam z oczu. Zatrzymałam się już za miastem, w lesie. Zsiadłam z konia
i przyjrzałam mu się. Na szczęście nie dostrzegłam jakiś głębokich ran. Miał
tylko kilka drobnych otarć. Pogładziłam go po grzywie i powiedziałam
- No co? Cieszysz się, że uciekłeś od tego idioty?
Koń
jakby w odpowiedzi wstrząsnął grzywą. Zaśmiałam się i powiedziałam
- Nazwę cię Ian. Podoba ci się?
Koń
zarżał jakby rozumiał każe moje słowo. I mam wrażenie że naprawę rozumiał.
Wsiadłam na siodło i ruszyłam
- Dalej mały, mamy sporo drogi przed sobą.
Popędziłam
go trochę i ruszyliśmy z kopyta. Widać było że koń ten jest dobrze wytrenowany
bo bardzo szybko przechodził ze stępu w kłus, a z kłusu w galop. Nie znałam
jeszcze jego pełnych umiejętności więc nie chciałam zmuszać go do cwału mimo że
to zwiększyłoby znacznie naszą szybkość. Nachyliłam się i poklepałam go po szyi
na co ten zarżał
- Jak ty dostałeś się
w ręce takiego idioty, co mały?
Jechaliśmy
przez jakieś trzy godziny. W końcu jednak dałam odetchnąć Ian’owi. Po za tym
chyba trochę przegięłam. Czułam jak rany na plecach z powrotem mi się otwierają
i znów zaczyna sączyć się z nich krew. Westchnęłam i zmieniłam bandaż, również
na nodze. Po dwudziesto minutowej przerwie ruszyłam dalej. Mniej więcej tak
minęły nam dwa dni. W końcu jednak dotarłam do lasu Lebannon. Stałam u podnóża
góry na którą musiałam się wspiąć. Mam
nadzieje, że Sebastian tam jest. Spojrzałam na Ian’a i uśmiechnęłam się.
- Poczekaj tu. Niedługo wrócę.
Koń
zarżał i wstrząsnął grzywą. Wzięłam głęboki oddech i zaczęłam się wspinać.
W następnym
rozdziale:
„Spuściłam wzrok i spojrzałam w dół. Nie było widać już ani
ziemi ani Ian’a. Nawet nie wiem ile czasu zajmie mi ta wspinaczka. A co jeśli
to wszystko okaże się daremne? Co jeśli Sebastiana tu nie ma? Pokręciłam głową
by odrzucić wątpliwości. Nie mogę teraz myśleć o takich rzeczach. Nagle moją
uwagę przykuło coś czerwono złotego leżącego na skraju skalnej półki.”
„Cofnęłam się o krok nie będąc zachwycona tym pomysłem
- Może lepiej nie? Wiesz, że nie lubię latać…
- Nie uważasz, że tak będzie szybciej? – Powiedział z
rozbawieniem w głosie
- Może i tak… ale na dole czeka na mnie mój koń
- Masz konia? W takim razie polecimy tylko na dół – W jego
głosie było wyraźnie słychać rozbawienie„