Miasto Leorax, szczerze
powiedziawszy nie wywarło na nas pozytywnego wrażenia. Dobra, tak naprawdę była
to istna ruina! Większość budynków była doszczętnie zniszczona, wszędzie leżały
gruzy i szczątki mebli. Na ulicach leżeli też ludzie. Ranni… lub martwi. Było
kilkanaście osób, które o własnych siłach wstawały i pierwsze co robiły
pomagały innym.
Nie mogłam uwierzyć w to co widzę.
W pewnym momencie dostrzegłam
resztki diamentowej kopuły. Zacisnęłam pięści ze złości i westchnęłam głośno.
Nie było wątpliwości, że to wszystko było sprawką tej dwójki magów, których
mieliśmy przepędzić.
- Pomóżcie tym ludziom! Ja poszukam
burmistrza! – Zawołałam i nie czekając na ich odpowiedź, ruszyłam przed siebie.
Przemierzałam ulice szukając ratusza
lub jego resztek, gdy nagle zobaczyłam mała dziewczynkę. Jej długie, zielone
włosy były spięte w kitkę. Klęczała przed gruzami jakiegoś budynku, a jej
czerwona sukienka była cała brudna. Po jej twarzy spływały łzy, które spływając
z rumianych policzków kapały na ciało, leżącej przed nią kobiety. Ona także
miała zielone włosy, a jej twarz choć, w tym momencie pokryta brudem, była
bardzo podobna do twarzy dziewczynki. Wnioskowałam, że to jej mama.
Kiedy tak patrzyłam na tę scenę,
nagle powróciły do mnie wspomnienia sprzed kilku lat. Ja zaledwie pięcioletnia,
zalewająca się łzami, a obok mnie ośmioletni Fried. Przytulał mnie i uspokajał,
choć i z jego oczu płynęły łzy. Oboje stoimy nad grobem. Grobem naszej mamy.
Nagle pojawia się mężczyzna. Wysoki,
potężnie zbudowany z zielonymi włosami.
Nasz ojciec.
Popycha mnie tak, że upadam, a po
moich policzkach spływa jeszcze więcej łez. Fried staje w mojej obronie, ale
nie na wiele się to zdaje. Nasz ojciec uderza go w twarz, a potem – nie
zważając na jego krzyki protestu - przewiesza go sobie przez ramię. Mnie ściska
za nadgarstek i ciągnie za sobą w kierunku domu. Lub raczej zamku. Schodzi z
nami po ciężkich, kamiennych schodach i… wrzuca nas do celi.
Ja cała się trzęsę i nie mogę
przestać płakać. Fried podchodzi do mnie na kolanach i próbuje mnie uspokoić.
Nasz ojciec zamykając kratę śmieje się z drwiną
- Znajcie swoje miejsce bezużyteczne
smarkacze. Teraz kiedy waszej matki nie ma, poznacie mój gniew!
Na to okropne wspomnienie, po moim
policzku spłynęła łza. Przez chwilę nieobecnym wzrokiem wpatrywałam się w
przestań, ale otrzeźwił mnie krzyk dziewczynki, w którą jeszcze przed chwilą
się wpatrywałąm.
Resztki budynki pod którym stała
zaczęły się nagle rozpadać. Niewiele myśląc krzyknęłam:
- Wilczy Pęd!
Moje stopy zaczęły się wydłużać, oraz
pokrywać się szarym futrem. Z prędkością światła znalazłam się przy dziewczynce
i zgarnęłam ją w ostatniej chwili. Budynek rozsypał się na milion części.
Wielkie, zielone oczy spojrzały na
mnie pełne łez. Uśmiechnęłam się przyjaźnie i przetarłam jej mokry policzek.
- Nie martw się. Już nic ci nie
grozi maleńka.
Niewielka istotka rozpłakała się
jeszcze bardziej, więc przycisnęłam ją do swojej piersi. Wtuliłam się we mnie
ufnie, a ja szeptałam do niej przyjaźnie i głaskałam po włosach, starając się
uspokoić. W głębi duszy czułam jednak jak rośnie we mnie gniew. Nie mogłam
wybaczyć tego co zrobiły te dwa potwory! To co zrobili było po prostu
niewybaczalne!
- Aria! Dzięki Bogu nic ci nie jest!
– Męski głos dobiegł nagle do moich uszu. Odwróciłam się w stronę jego
posiadacza i ujrzałam mężczyznę mniej więcej w wieku trzydziestu lat.
Dziewczynka natychmiast wyrwała się z moich objęć i rzuciła w jego stronę.
- Tatuś! – krzyknęła. Mężczyzna
przytulił mocno dziecko i sponad jej ramienia spojrzał na mnie mokrymi ze
wzruszenia oczami.
- Widziałem, jak ją uratowałaś. Nie
wiem jak ci dziękować!
- Ależ nie ma o czym mówić –
odparłam wzruszając ramionami. Spojrzałam na miejsce gdzie jeszcze przed chwilą
dziewczynka klęczała przed zwłokami matki. - Naprawdę przykro mi z powodu tego
co tu się stało.
- Tak, mnie tez jest przykro. To
wszystko wina tych łajdaków, którzy już od kilku tygodni nie dają nam żyć
- Tak, to straszne co tu się dzieje.
A wiem pan może, gdzie mogę znaleźć burmistrza tego miasta?
- To ja jestem burmistrzem – odparł
ku mojemu zdziwieniu mężczyzna. - Jestem
Eiko Haruma. Mogę ci w czymś pomóc?
- Nazywam się Freya Justin.
Przybyłam z gildii Fairy Tail – wyjaśniłam podchodząc bliżej w jego kierunku. -
Ja i kilku moich przyjaciół zaakceptowaliśmy pana prośbę o pomoc. Przybyliśmy
wykurzyć tych zbirów
- Oh! A już myślałem, że nikt nie
przyjmie mojego zlecenia! Bardzo dziękuję! – wykrzyknął, a na jego twarzy
pojawił się cień uśmiechu.
- Proszę jeszcze nie dziękować.
Kiedy możemy się spodziewać ich ponownego przybycia?
- Jutro koło południa
- Dziękuje. Postaramy się ich stąd
wypędzić
Zostawiłam pana Harumę i ruszyłam w
poszukiwaniu pozostałych. Kiedy tak przemierzałam doszczętnie zniszczone ruiny
miasta, zorientowałam się też, że prawie wszyscy ranni zostali już zabrani. Na
szczęście szybko znalazłam przyjaciół, a wtedy przedstawiłam im kiedy możemy
się spodziewać naszych gości.
- Już się ściemnia. Będziemy musieli
przenocować pod gołym niebem, a jutro zajmiemy się tymi łotrami. – powiedziała
Erza. Przytaknęłam na jego słowa i spojrzałam w kierunku z którego tu
przyszliśmy.
- Po drodze do miasta widziałam mała
polanę. Możemy się tam zatrzymać
- To dobry pomysł. Ruszajmy.
Nie zdążyliśmy jednak nawet wyjść z
miasta, kiedy usłyszeliśmy huk. Szybko zorientowałam się, że dochodził on z
miejsca w którym rozstałam się z burmistrzem i jego córką.
- To na pewno oni wrócili! – krzyknęłam
ruszając od razu we wspomnianym kierunku. Z gniewu aż się we mnie gotowało! – Wilczy
pęd!
Nie zważając na krzyki Erzy „Freya,
stój!” z zawrotną prędkością ruszyłam na miejsce wybuchu. Zobaczyłam dwóch
mężczyzn. Jeden z nich trzymał Arię – dziewczynkę, którą uratowałam.
Dziewczynka wiła się i płakała przerażona. Drugi celował diamentowym mieczem w
stronę burmistrza i coś do niego mówił. Burmistrz jednak był zbyt przerażony o
życie swojej córki, gdyż nie zwracał na niego uwagi i wciąż wyrywał się do
małej.
Obaj mężczyźni mieli kaptury na
głowach, więc nie widziałam ich twarzy, ale nie obchodziło mnie to zbytnio.
Zagotował się we mnie gniew, nie mogłam tego tak zostawić. Użyłam mojego
Wilczego Pędu i z zaskoczenia zaatakowałam gościa który trzymał Arię. Uderzyłam
go łokciem w twarz i zabrałam mu dziewczynkę.
Zielonowłosa spojrzała na mnie
zaskoczona i wtuliła się we mnie ufnie.
- To ty! Jesteś jak mój anioł stróż!
– Pisnęła, a jej twarzyczkę przez chwilę rozjaśnił uśmiech.
- Skoro tak twierdzisz – Uśmiechnęłam
się i postawiłam ją na ziemi. - A teraz ukryj się gdzieś. – Dziewczynka posłusznie
kiwnęła głową i odbiegła by się ukryć.
W tym samym momencie mężczyzna
któremu przyłożyłam podniósł się z ziemi i spojrzał na mnie. Zresztą nie tylko
on, jego towarzysz również zwrócił na mnie uwagę. Ten który trzymał miecz
spuścił go w dół, a burmistrz wykorzystał okazję i pobiegł w stronę gdzie
schowała się jego córka.
Osobnik używający magii Diamentowego
Tworzenia zaśmiał się drwiąco.
- No proszę, proszę! Kogo me oczy
widzą? Czy to nie nasza kochana uciekinierka Freya?
Na dźwięk tego głosu zadrżałam.
Nie… to nie może być prawda.
Jednak w tej chwili mężczyzna zdjął
kaptur i moim oczom ukazała się gęba, której miałam nadzieje już nigdy nie
oglądać.
- Xander…! – zasyczałam wściekle
- Spójrz Xander. Nasza uciekinierka
sama do nas przyszła. Myślę, że Faust ucieszy się gdy ją zawleczemy z powrotem.
– odezwał się drugi mężczyzna i zdjął kaptur. Moim oczom ukazała się kolejna
twarz, którą miałam nadzieje nigdy więcej nie zobaczyć.
- Reito!
- Xander, nie uważasz, że przydał by
nam się tu Rexus? Miło byłoby popatrzeć jak rozrywa ją na strzępy tak jak
zrobił to z jej bratem. – Zaśmiał się drwiąco Reito.
Zdziwiłam się nieco słysząc jego
słowa.
Albo Shin nie wygadał się, że Fried
żyje - co raczej nie było w jego stylu - albo ta dwójka dawno nie była w Zamku. A to by
oznaczało, że nie szukają mnie tylko czegoś innego, a ja tylko napatoczyłam im
się przypadkiem.
Chyba zaczynałam żałować, że jednak
poszłam na ta misję.
- Nie bądź taki pewny siebie! –
krzyknęłam i przybrałam pozycję bojową.
Obaj zaśmiali się drwiąco, a Xander powiedział:
- Poważnie? TY chcesz pokonać NAS!?
Nie rozśmieszaj mnie! Jesteś za słaba, żeby nas pokonać!
- Tyle, że ona nie jest sama.
W tej właśnie chwili obok mnie
stanęła Erza, a po chwili przyłączyli się Natsu, Grey, Happy i Lucy. Na
Xanderze i Reito nie zrobiło to jednak wrażenia
- A to kto? Twoja straż? – zadrwił
Reito, jednak po chwili spoważniał – Dosyć żartów! Idziesz z nami czy tego
chcesz czy nie!
Reito zaatakował. Już miałam stanąć
z nim do walki, ale uprzedził mnie Natsu
- Napaliłem się! –w jego dłoniach
pojawił się ogień i ruszył w stronę Reito. Grey nie wiele myśląc pobiegła mu
pomóc. Ja natomiast rzuciłam się na Xandera
- Ryk Burzowego Wilka!
W stronę Xandera poleciał promień
składający się z chmur burzowych, które oplatały pioruny
- Diamentowa Tarcza!
Mój ryk rozbił się na tarczy
stworzoną przez tego łajdaka
- Tylko na tyle cię stać, maleńka? –
Zadrwił Xander. Jednak już po chwili nie było mu do śmiechu. Tak bardzo skupił
się na mnie, że nie zauważył Erzy, która zaatakowała go od tyłu. Gdyby nie
szybki refleks byłoby po nim. Na jego twarzy pojawił się grymas.
- Nie wtrącaj się w to! To nie twoja
sprawa! Diamentowa Włócznia!
W stronę Erzy poszybowała włócznia,
ale ta jej zgrabnie uniknęła
- Mylisz się! Freya jest naszą
nakama! Więc to także nasza sprawa!
- Nie pozwolimy ci jej krzywdzić! –
krzyknęła Lucy i wyciągnęła jeden ze swoich kluczy. – Otwórz się Bramo Barana!
Aries!
W tej chwili pojawił się gwiezdny
duch Lucy. Blondynka kazała jej zaatakować, ale już od razu wiedziałam, że na
niewiele to się zda. Xander bez trudu poradził sobie z Aries, a ta szybko
zniknęła.
- Lucy to bez sensu! Twoja magia nie
na wiele się zda w walce z nim! Nie mieszaj się w to!
- Ale…
- Nie mieszaj się! Uwierz mi! Ja go
znam, wiem do czego jest zdolny, to nic nie da! Możesz zostać ranna!
Lucy niechętnie posłuchała i
wycofała się do tyłu. Gdy spojrzałam na Xandera zobaczyłam niebezpieczny błysk
w jego oku i złośliwy uśmiech. Nie byłam pewna co on mógł knuć.
Odepchnął Erzę, która właśnie go atakowała
i zwrócił się w moją stronę:
- Diamentowa Strzała! – Xander
wystrzelił… tyle, że ta strzała nie leciała w moim kierunku, a w kierunku Lucy.
Przez chwile przerażona nie wiedziałam co robić, ona nie miała szans by uniknąć
tego ataku.
- Nie! – wykrzyknęłam i stanęłam na
torze strzały. - Ryk Burzowego Wilka!
Mój ryk starł się ze strzałą i
błysnęło światło. Xander uśmiechnął się z satysfakcją, a ja zbyt późno
zorientowałam się, że to pułapka. Wzmocnił strzałę drugim zaklęciem i przebiła
się przez mój ryk. Trafiła we mnie przebijając mój bok na wylot. Upadłam na
ziemie, czując jak po moim ciele spływa gorąca krew. Nagle zrobiło mi się
słaba, a przed oczami zaczęło mi ciemnieć. Dostrzegłam jeszcze szyderczy
uśmiech Xandera i usłyszałam krzyk Lucy, a potem zemdlałam.
***
W następnym rozdziale:
„- Nieźle się załatwiłaś
maleńka! – Jego lalki niczym echo powtórzyły za nim „nieźle, nieźle!”
- Gdyby mnie posłuchała to by
się nie stało – dodał Fried i pokręcił głową.
Łypnęłam na nich spode łba, a
potem spojrzałam na Ever
- Chociaż ty bądź taka miła i
mnie nie dobijaj dobra?
Ever zaśmiała się i
powiedziała
- Nie przejmuj się nimi Freya.
To bestie bez serc. – Brązowowłosa uśmiechnęła się do nich złośliwie. Obaj
zrobili oburzone miny
- No wiesz! – Zawołali
równocześnie. Zarówno ja jak i Mira zaśmiałyśmy się. U nich takie
przekomarzania to codzienność.”